Po dwóch dniach w nowym miejscu kot odnajduje drogę do domu. Tak potrafi się zachować tylko bardzo mądre zwierzę, które poczuło, że ma wreszcie swoje miejsce na ziemi.
Niedawno i jak zwykle niespodziewanie trafił do nas nowy kot. Mimo żbiczej, a więc powalającej na kolana urody i wyjątkowo sympatycznego charakteru siedział w małej klatce przez pół roku. Taki los schroniskowych zwierząt, których nikt nie chce.
My zechcieliśmy od razu, gdy się o nim dowiedzieliśmy od równie jak on uroczej wolontariuszki. Jest tak oddana walce o lepsze jutro zwierząt, że przywiozła go jeszcze tego samego dnia. Nadano mu imię Burbon, ale to imię więzienne, więc nie mógł się doń przyzwyczaić. Ochrzciliśmy go Baronem. Cudny kot o cudnej duszy. Wiadomo, że troszkę przestraszony ciekawską hałastrą psów i kotów, ale tak spragniony ludzkich rąk, że cały w lansadach. Jak zawsze dostał miejscówkę na piętrze, gdzie przynajmniej za dnia jest mniej psów. Znalazł sobie bezpieczną kryjówkę na jednej z półek, skąd mógł prowadzić obserwację nowego lokum i nowej rodziny.
Przyjaciel Kwiatek
Jak każdy nowy kot przemieszczał się chyłkiem pod ścianami. Od razu zauważyliśmy, że szczególnie przypadł do gustu Kwiatkowi, psu o wyjątkowo radosnym usposobieniu. Za każdym razem, gdy szłam na górę, towarzyszył mi z nadzieją na choć krótkie spotkanie z Baronem. Wymieniali się „noskami” i innymi serdecznościami, a ja zawsze wiedziałam, gdzie jest kot, bo Kwiatek właśnie tam kierował pierwsze kroki. Minęły dwa dni. Moje poranki są najaktywniejszą częścią dnia. Oczywiście za sprawą psiej niecierpliwości. Zapewne wrzask: – Dawaj śniadanie!!! – jest słyszalny w promieniu kilometra.
Oczekiwanie trwa chwilę, bo najpierw muszę sprzątnąć psie nocne wpadki i ogarnąć dom na tyle, by godnie „zasiadły” do posiłku. W tym czasie, choć jak zwykle mam oczy dookoła głowy, to i tak nie jestem w stanie widzieć wszystkiego. Dodatkowo tamtego dnia działałam w pośpiechu. Spodziewałam się ekipy filmowej z fundacji Viva!, bo mieliśmy w planach nakręcenie filmu dla młodzieży. Psy zjadły i ucichły, a ja z Kwiatkiem poszliśmy na górę, by ten rejon domu też doprowadzić do porządku. Pies pokręcił się chwilę i spojrzał na mnie pytająco: – Gdzie Baron?
- Dom wywrócony na lewą stronę i ogród też. Kwiatek węszy, ja się czołgam, a kota ani widu, ani słychu. Serce mi stanęło. Boże! Gdzie kocina? Pomyślałam, że czmychnął do ogrodu, czegoś się przeraził i uciekł za płot. Ruszyłam przez wieś i w każdym obejściu zostawiałam numer telefonu z prośbą o informację, gdyby pojawił się bury kot z różowym nosem. Bałam się trochę, że zginę pod ciężarem wszystkich okolicznych burych różowonosych kotów, ale przecież trzeba znaleźć Barona.
Rezolutny buras
Przyjechała ekipa z kamerą. Moje zdenerwowanie sięgało zenitu, jednak trzeba było się skupić na kręceniu. W czasie ogrodowych scenek dotarło do mnie, że jest jeszcze jedno miejsce, gdzie mógł się ukryć. Pod tarasem. Co prawda wejście tam wymaga nie tylko rozmiaru XXS i umiejętności przemieszczania się wężem, ale decyzja zapadła.
Miły dźwiękowiec odkręcił deskę zakrywającą betonowy fundament i kawałek po kawałeczku wczołgałam się w wilgotną ciemność. Kwiatek za mną. Z trudem zapaliłam latarkę. Światło ukazało prawdziwe lochy z masą pajęczyn, ale nie kota. Kwiatek popiskiwał nerwowo: – Nie ma go tu! Wychodźmy szybko! Wyszliśmy. Ja oblepiona pajęczynami jak mucha i zupełnie załamana, a Kwiatek jak strzała pomknął do domu. Poszłam za nim. Zaglądał pod schody, gdzie jest mały schowek na psią „bieliznę pościelową”. Sprawdzałam go dwukrotnie, więc podeszłam bez przekonania i… Baron! Baronek! Bary!
I już został Bary. Znałam kiedyś wyjątkowo mądrego psa o tym imieniu, a kot, który po dwóch dniach pobytu w nowym miejscu wie, gdzie wrócić, musi być najmądrzejszy na świecie. Jestem pewna, że wymknął się rano, gdy wypuszczałam psy, i jakiś czas spędził w tarasowym lochu. Wszystkie koty lubią tam zaglądać. Potem, gdy cała nasza psio-ludzka ferajna skupiła się z jednej strony, on umknął z drugiej. Nie, nie umknął. Po prosto wrócił do domu. I tego życzę wszystkim, którzy zgubili doń drogę.
Autorka: Dorota Sumińska - doktor weterynarii, pisze książki, prowadzi audycje telewizyjne i radiowe o zwierzętach.
Zdjęcia: Pixabay