W tym letnim domu na Mazurach wszystko jest na opak - deski z podłogi na suficie, stół z sanek, okiennice z drzwi od stodoły. Oto dom architektów, który pełen jest niespodzianek.
Dom na mazurskich bezdrożach
Lisewo to maleńka wieś zagubiona wśród mazurskich pól. Od wąskiego jeziora Przepiórka zabudowania oddziela piaszczysta droga obsadzona starymi drzewami. Na wodzie nie ma żeglarzy, nikt nie warczy motorówką.
Darii i Piotrowi właśnie ta cisza podoba się najbardziej, bo do Lisewa przyjeżdżają, żeby popracować. – W erze internetu architekt nie musi chodzić do żadnego biura i prawdę mówiąc, to tu najlepiej nam się projektuje – tłumaczy Piotr. Kupili tu dom ze wszystkimi meblami i szpargałami, jakie gromadzono tu przez lata. Część z nich nadawała się tylko do śmieci, ale inne uratowali, więc teraz salon – zresztą urządzony w dawnej oborze – wygląda trochę jak ze snu Pippi Langstrumpf.
Marzenie z dziecięcych rysunków
Strop podpiera belka ogryziona przez krowy, stare sanie transportowe zamieniły się w nogi stołu, a na zabytkowym łóżku stoi telewizor. Budynki, które Daria i Piotr projektują na co dzień, też czasem przypominają mazurskie domy połączone z oborami, bo to ich ulubiona architektura. Ten w Lisewie należał przed wojną do dużego niemieckiego gospodarstwa. Jest prostokątny, ze spadzistym dachem, jak na rysunkach dzieci. – Gdy go kupiliśmy 10 lat temu, uzupełniliśmy cegły w łukach nad oknami, umyliśmy dachówkę i ułożyliśmy ją na nowo, wyczyściliśmy dokładnie ściany. Zależało nam na zachowaniu domu w oryginalnym stanie.
Nic nie może się zmarnować
Za to we wnętrzu pozwolili sobie na zabawę. Przewrócili je do góry nogami – i to dosłownie. Deski z podłogi wyczyścili z kilku warstw farby i ułożyli na suficie. – Nie zmarnowaliśmy niczego, co miało jakąkolwiek wartość. Piec kaflowy z ciemnozieloną glazurą zdobi łazienkę, w drzwiach zostawiliśmy stare zasuwki i haczyki. Aż trudno uwierzyć, że chodziło tylko o stworzenie miejsca do pracy. – Na razie spędzamy tu lato i długie weekendy wiosną czy jesienią, bo dom ogrzewa tylko poniemiecki piecyk – mówi Piotr. – Oczywiście korzystamy z uroków naszej wsi. Jeździmy na rowerze do lasu, opalamy się na własnym pomoście, sadzimy kwiaty w ogrodzie, od sąsiadów dostajemy w warzywa. Ale i tak najbardziej lubię nasz salon, w którym po prostu dobrze mi się myśli.
Tekst: Katarzyna Szczerbowska
Zdjęcia: Michał Mrowiec
Stylizacja: Tatiana Mrowiec i Szymon Zgorzelski
Projekty Darii i Piotra Krajewskich można zobaczyć na stronie www. loft.waw.pl