Pierwsza świeca? Z ogarków, w kartoniku po maślance. Hanna Sobkowska jeszcze wtedy nie sądziła, że odkryje w sobie smykałkę do biznesu.
Chciałam być artystką, marzyłam o Akademii Muzycznej, a skończyłam mało romantyczny kierunek studiów: finanse i polityka pieniężna – mówi. Na szczęście marzenia z dzieciństwa wracają w dorosłym życiu.
Pracowała w korporacji, a po godzinach śpiewała ze swoim zespołem. Po kilkunastu latach przyszło przesilenie. – Gdy złamałam na snowboardzie nadgarstek, uznałam, że to znak – wspomina. Odeszła z pracy, skończyła szkołę trenerów w Dojrzewalni Róż, a potem otworzyła pracownię rozwoju osobistego. Tak narodziła się Synchronia, miejsce dla ludzi szukających czegoś, co znów ich rozpali. Hania organizowała dla nich warsztaty twórcze. Projektowała także biżuterię z miedzi i uczyła tego innych.
Równie ważne okazały się świece. – Siedziałam kiedyś na kanapie, gapiąc się w telewizor – opowiada. – Nagle usłyszałam wewnętrzny głos: „Zrób świecę!”. Wstałam i zrobiłam. Skąd wiedziała, jak się do tego zabrać? Nie była nowicjuszką. – Zawsze przygotowywaliśmy z tatą światełka na Wszystkich Świętych. Zbieraliśmy stare znicze, tata kupował parafinę, gruntowaliśmy knoty, zakładaliśmy blaszki, żeby nie tonęły. Zapamiętałam wszystko.
Na początku robiła światełka z parafiny, potem z wosku sojowego, kapryśnego, bo odlane z niego świece są podatne na drobne uszkodzenia. Można dodawać syntetyczne ulepszacze, ale Hania chciała, żeby jej świece były w stu procentach naturalne. Zaczęła przeglądać amerykańskie fora internetowe, uczyć się, jak suszyć kwiaty, żeby się nie przebarwiały i nie blakły. Minął ponad rok, zanim metodą prób dopracowała recepturę. Na koniec wymyśliła logo i nazwę – Green Dragonfly (Zielona Ważka).
– Jestem dziewczyną z Warmii, wychowaną na jeziorach. Gdy pływałam z tatą na ryby, ważki siadały mi na palcach. Oglądałam je godzinami, uosobienie gracji. Wiedziałam, że jeśli rozkręcę biznes, one będą w logo. Nazwa jest po angielsku, bo miałam nadzieję, że moje świece spodobają się też za granicą.
Na warsztatach Hania uczy także robić świece do masażu. Roztopione i ciepłe, wsmarowane w skórę sprawiają, że robi się aksamitna i miękka. – Uczestniczki warsztatów są wniebowzięte – opowiada.
– Wkładają w te świece duszę. Na początku nie wierzą w siebie, a po kilku godzinach zapalają swoje własne światło. Nabierają energii. Są dumne, że mogą obdarować bliskich pięknym przedmiotem, który same zrobiły. – A o to mi przecież chodziło.
Tekst Joanna Halena
Zdjęcia: Paulina Niebieszczańska PNStudio
Kontakt do Hanny Sobkowskiej: www.greendragonfly.pl