Mięso bez skazy
Kiedyś po wsiach jadano niemal wyłącznie wieprzowinę – krowy trafiały do garnka tylko od wielkiego dzwonu. Świniobicia odbywały się raptem dwa, góra trzy razy do roku,a mięsa było sporo.
Co robiono z nim w epoce przedlodówkowej, żeby się nie zepsuło? Preparowano tak, by nic się nie zmarnowało i mięsa starczyło na długie miesiące. Chałupa na kilka dni zamieniała się w masarnię, w której robiono, a potem wędzono lub podsuszano kiełbasy, duszono i zasalano połcie słoniny, wytapiano tłuszcz, a z podrobów pieczono pasztety. Posolone kawałki mięsa szczelnie zamykano w korytkach albo innych drewnianych naczyniach i ewakuowano do komory. Taki sam los czekał szynki oraz kiełbasy, które zawieszone pod dachem pomieszczenia roztaczały zapachy nakazujące domownikom marzyć o zakończeniu postu i weselnych biesiadach.
Teksty: Weronika Kowalkowska
Zdjęcia: Living4Media/Free, Pakamera, Biotrem, Aidtoartisans.org, Shutterstock