Jak drzewiej rozpalano ogień?
Teraz to prosta sprawa. Wystarczy zrobić pstryk w kuchence z elektrycznym zapłonem i gotowe. Ale kiedyś tak nie było.
Zapałki dotarły na polską wieś dopiero na początku XX wieku. Wcześniej do rozniecania ognia służył sprawdzony zestaw: krzesiwo (czyli cienki kawałek metalu), krzemień oraz tzw. zapał, czyli wysuszona i rozdrobniona huba, podarty kawałek płótna czy paździerze lniane. Podstawowym elementem w tym zestawie było krzesiwo. Wiejscy kowale dbali o to, by miało miłą dla oka, praktyczną formę. Robili więc krzesiwa dwukabłączkowe – z esowatymi wygięciami na obu końcach, uszkowate – w kształcie rombu, z otworem, dzięki któremu można je było wieszać na ścianie, przypominające ogniwo grubego łańcucha, wygięte w kształt litery U i inne. Krzesiwem uderzano w krzemień, powstawały iskry, które spadały na podsunięty zapał i voilà! Brzmi prosto, ale nie zawsze szybko się to udawało.
Dlatego tę operację starano się przeprowadzać jak najrzadziej i o ogień dbano. Wprawna gospodyni potrafiła tak skutecznie obłożyć żar popiołem, że rano wystarczyło go rozdmuchać, oszczędzając sobie wygibasów z krzesiwem.
Teksty: Weronika Kowalkowska
Zdjęcia: Living4Media/Free, Pakamera, Biotrem, Aidtoartisans.org, Shutterstock