Stara kolęda mówi: „Przylecieli tak śliczni anieli, wszyscy w bieli, złote piórka mieli…”. Ale ceramiczne aniołki Agaty Wiślińskiej są bardziej kolorowe. I charakterne.
Kiedy wchodzę do pracowni Agaty Wiślińskiej i widzę rzędy pulchniutkich, świeżo wyciśniętych foremkami aniołków, odruchowo wciągam powietrze. Wyglądają tak pierniczkowo, że od razu wyobrażam sobie zapach wanilii, cynamonu i goździków. Ale nie, te aniołki pachną gliną i mokrą ziemią.
– Dla mnie to jest właśnie aromat świąt! Chyba dlatego wcale już nie piekę w domu – mówi ze śmiechem Agata, unosząc głowę znad odciśniętego kolejnego amorka, który za chwilę wraz z 499 towarzyszami powędruje do suszenia. Wtedy ceramiczka będzie miała chwilę oddechu. Produkcja ozdób choinkowych w jej pracowni rusza pełną parą już kilka miesięcy przed świętami. Cała Ceramika Luka, czyli Agata i jej syn, pieczołowicie wałkuje glinę, układa ją niczym ciasto na wilgotnej szmatce, by nie wyschła, a potem wycina foremkami, do pierniczków zresztą, dzwonki, bałwany i gwiazdeczki. Widać je na każdym wolnym blacie w pracowni. Na razie są miękkie, blade i bez wyrazu.
reklama
– Spokojnie, wszystko się zmieni, jak wyjdą z pieca – tłumaczy Agata. – Będą się w nim wypiekać przez osiem godzin, a potem nareszcie zacznie się sztuka, czyli malowanie szkliwami. – Nie ma co się oszukiwać, w odciskaniu nie ma nic twórczego, ale malowanie to co innego! A potem ponowne wypiekanie i czekanie na moment, kiedy ozdoby będzie można wyjąć z pieca. To jest właśnie to! Magia… – kiedy o tym opowiada, na jej twarzy pojawia się szeroki uśmiech. Rozpromienia się jeszcze bardziej, gdy pytam, dlaczego właściwie zajęła się ceramiką. – Wszyscy są ciekawi! A ja po prostu wiedziałam, że tego chcę i już.
Od dziecka przed świętami wolałam robić figurki z modeliny, pracować rękami, z formą i kolorem, a nie kleić zwykłe papierowe łańcuchy na choinkę. Skończyłam szkołę ceramiczną, teraz zajmuję się tym na co dzień i jestem szczęśliwa. Dlatego, że tworzę.To, jak ostatecznie wyglądają ozdoby, zależy bowiem od ceramika. Od tego, jaki wybierze rodzaj szkliwa, w jakiej kolejności nałoży kolory, ba, nawet jak precyzyjne będzie maźnięcie pędzlem. To naprawdę trudne, bo część szkliw jest na początku bezbarwna lub biała, dopiero w piecu kompletnie zmienia kolor. – Dlatego trzeba mieć doświadczenie, ale i niezłą fantazję, żeby wyobrazić sobie gotową ozdobę – dodaje Agata. I chociaż ceramiką zajmuje się od 15 lat, glina wciąż ją zaskakuje.
Kiedy rozmawiamy, kolejna partia pomalowanych aniołków wjeżdża do pieczenia. Wypalanie w specjalnym piecu ceramicznym, w temperaturze ponad 1000 stopni, trwa około doby. Jakie z niego wyjdą? – Na pewno błyszczące i kolorowe, lecz zawsze jest nutka niepewności. Bo uchylenie pokrywy pieca przypomina trochę rozpakowywanie prezentów od świętego mikołaja – opowiada.
To, co zrodzone w ogniu, żyje własnym życiem i bywa kompletnie nieprzewidywalne. Czasem brzydkie, przepalone i nieudane, ale czasem zadziwiająco piękne. – Najgorzej, że nie zawsze da się powtórzyć sukces. To dlatego wszystkie nasze ozdoby są inne. Osoby, które je kupują, potrafią długo wybierać te, które do nich przemawiają. Najczęściej są to aniołki. – Może dlatego, że podświadomie potrzebujemy takiej symbolicznej opieki? Niezależnie, czy w nią wierzymy, czy nie – zastanawia się ceramiczka. – W końcu według tradycji anioły wieszane na choince mają strzec domu i jego mieszkańców. W pracowni Agaty Wiślińskiej od momentu rozwałkowania gliny do wypieku anioła mija tydzień. Magiczne sześć dni pracy, a potem jeden na podzi-wianie i odpoczynek. Jak na prawdziwego twórcę przystało…
Tekst: Karolina Zawadzka
Stylizacja: Anna Olga Chmielewska
Zdjęcia: Aleksander Rutkowski
Kontakt do ceramiczki: www.lukaceramika.pl
Agata przed świętami robi kilkaset aniołków dziennie.