Gospodarze kochają styl prowansalski i tak chcieli urządzić swój dom. Ale kiedy wprowadzali się tu 15 lat temu, nie było takiego zatrzęsienia sklepów z meblami jak dziś. Zakasali więc rękawy i rodzinne kredensy, komody wyszperane u sąsiadów i na pchlich targach sami zamienili w południowe cuda.
Małgosia, kiedy tylko poczuje lato, wynosi na taras wiklinowe fotele, rozwiesza falbaniaste zasłony. Jakby szykowała scenę do spektaklu. Tak co roku Małgosia i Bogdan zaczynają sezon. Okna otwierają na oścież, przez jasne zasłony prześwieca słońce i do niskiego rozłożystego domu pod Zgierzem wpada wiaterek. Ogród kwitnie, Bogdan mocuje się z ciężkim stołem.
Tkaniny zebrane między belkami werandy wyglądają jak kurtyna. Teatralne skojarzenia to nie przypadek – Małgosia jest charakteryzatorką i perukarką. Rozumie, jak ważne są rekwizyty. Ze starej walizki zrobiła kwietnik. A kwietnik służy u niej jako bombonierka.
Chociaż tego akurat nauczyła się długo przed tym, zanim poszła na studia – od mamy i babci. Obie lubiły otaczać się ciekawymi rzeczami. Jak szewskie kopyta czy stara tara, którą mama Małgosi wynalazła gdzieś na strychu. To zresztą nie tylko ozdoba. Dla babci była narzędziem pracy, dla mamy wspomnieniem z dzieciństwa, a dla Małgosi lekcją historii.
– Takich sentymentalnych rzeczy mamy mnóstwo. Od serwisu po babci, którego używamy na co dzień, po kredens pradziadków. Swoją drogą, w świetnym stanie, bo w moim rodzinnym domu szanowało się meble właśnie z myślą o następnych pokoleniach – mówi gospodyni. – Chociaż nasze wnuczki ze wszystkich mebli najbardziej interesują się hamakiem – opowiada. – Laura, Anielka i Lila, kiedy tu przychodzą, natychmiast ustawiają się w kolejce. Wszystkie naraz już się w nim nie mieszczą.
Kiedy wprowadzili się tu piętnaście lat temu, nie było takiego zatrzęsienia sklepów z meblami jak dziś. A Małgosi od dawna marzyły się prowansalskie beże i szarości. Rozejrzała się więc wokół i zakasała rękawy. Okazało się, że rodzinne kredensy, komody wyszperane u sąsiadów i na pchlich targach można zamienić w południowe cuda. Trzeba tylko dużo pracy i cierpliwości.
– Teraz wybór jest ogromny, mam tu blisko nawet zaprzyjaźniony sklep Belle Maison, ale moich nawyków nie da się już wytępić – śmieje się Małgosia. – Szyję zasłony, narzuty z drapowaniami, naszywam napisy, stare koronki i botaniczne nadruki. Kiedy widzę mebel, który mi się podoba, od razu kombinuję, co w nim przerobić, żeby był jeszcze lepszy. Sama bieliłam belki w sypialni, przecierałam, a nawet ostukiwałam młotkiem, żeby wyglądały na odpowiednio sfatygowane. Ucieszyłam się, kiedy mniej więcej po roku zaczęły pięknie pękać.
– Moją największą fanaberią jest kamienny zlew i trawertyn wokół niego. Nie znoszę kafli na ścianach – mówi Małgosia. – Kamień przyjechał z Turcji po długiej korespondencji z tamtejszym rzemieślnikiem.
Większość zdobyczy ze świata trafia do kuchni. Pod okapem wisi tymianek z Albanii, ryba suszona na słońcu z Ukrainy, papryczka chili z Wenecji, długi warkocz czosnku z Polski, wieniec liści laurowych z Chorwacji i sznur pomidorów z Grecji. W lecie dom wciąż jest pełen gości, którzy nawet nie zaglądają do środka, tylko od razu rozsiadają się na tarasie. Dziewczynki mają wakacje i więcej czasu, przychodzą znajomi i przyjaciele. Zaczyna się wielkie gotowanie. W takich dekoracjach chce się szykować najlepsze smakołyki – Prowansja zobowiązuje.
tekst: Eliza Otto
zdjęcia: Igor Dziedzicki
stylizacja: Agata Jaworska