We wsi za domem kończy się droga asfaltowa. Ale to nie koniec świata. Do Słupska jedzie się kwadrans, nad morze niecałą godzinę. Jeśli komuś chciałoby się stąd ruszać…
"Stary młyn sprzedam"
Tyle mówiło ogłoszenie. Kilka dołączonych byle jakich zdjęć niewiele więcej. Bo też nie było się czym chwalić. W 2007 roku, kiedy Karina z Michałem kupowali ten młyn, był w stanie agonalnym. Ale im się spodobał. Mieszkali na poddaszu starej kamienicy w centrum Słupska i nie chcieli przenosić się do nowego budownictwa. Woleli dom z klimatem.
– Nie mogliśmy się skontaktować z właścicielem – opowiada Karina – więc Michał wsiadł w samochód i sam tam pojechał. Było zamknięte na głucho, udało mu się tylko zajrzeć do środka przez brudne okna. Wrócił i powiedział: „Fajny jest!”. No i kupiliśmy. Na forum internetowym, gdzie pochwalili się zdjęciami z młyna, dawano im maksymalnie rok na totalne bankructwo.
Spokojnie, mamy czas
Remont nauczył ich pokory i cierpliwości. Chociaż już urządzili dużą część młyna, jakieś 300 metrów, przed nimi jeszcze prawie drugie tyle do zrobienia. – Dopiero teraz widzimy, ile tam było pracy. Wówczas się nad tym nie zastanawialiśmy, po prostu robiliśmy swoje. Czy potrwa to miesiąc, czy rok, nie miało znaczenia. Przecież nigdzie nam się nie spieszy – tłumaczy Michał.
Przez pierwszy rok mieszkali z dwójką małych dzieci w jednym pokoju. – Z okien widać było ogród i starą jabłonkę. Lubiłam na nią patrzeć, kiedy się budziłam – wspomina Karina. Oboje mają wolny zawód, są informatykami. Całe biuro Michała mieści się w jednym laptopie. Pracuje do późna w nocy, ale za to rano, gdy Karina odwiezie synów do szkoły w Słupsku, jedzą razem śniadanie i siadają na chwilę z kawą na tarasie. Potem wracają do pracy. Michał do komputera, a Karina do grządek. Odkryła w sobie żyłkę ogrodnika i teraz najchętniej znika w ogrodzie. Michał się śmieje, że do przymrozków jej stamtąd nie wyciągnie. Gdy ustalili, że w sierpniu wyjadą na trzytygodniowe wakacje, Karina oświadczyła, że nie wytrzyma tak długo bez oglądania ogrodu. Pewnie trzeba będzie zamontować kamerę.
Pamiętnik znaleziony pod podłogą
Wiercili coś w suficie, kiedy posypało się im na głowę. Pod paździerzową płytą była warstwa gliny zmieszanej ze słomą, którą uszczelniano belki w podłodze na piętrze. Między nimi Michał znalazł stary, odręcznie zapisany brulion. Nie wiadomo, kto go tu ukrył ani co w nim jest. Bo choć autor miał staranne pismo, to żeby je przetłumaczyć, nie wystarczy zwykła znajomość niemieckiego. To jakiś dialekt. Na świątecznej pocztówce z życzeniami, którą adresat włożył między strony, widać datę: 3 grudnia 1916 roku...
Jednak historia młyna w Luleminie jest dłuższa. Pierwszy podobno stanął tu już w XVI wieku, a ten, w którym mieszkają Karina i Michał, jest dziewiętnastowieczny. Żeliwną turbinę miejscowi dawno temu wycięli na złom. Niemiecka turystka, starsza pani, która zjawiła się tu pewnego dnia i zaczęła obfotografowywać dom ze wszystkich stron, znała podobno córkę ostatniego niemieckiego właściciela. Ale czy na pewno?
Michałowi niewiele udało się ustalić na podstawie kilku starych pocztówek i zdjęć, które znalazł w internecie. Wierzy, że kiedyś uda się odczytać zapiski z pamiętnika i dowiedzą się czegoś więcej o historii tego domu.
Tekst: Agnieszka Berlińska
Stylizacja: Szymon Zgorzelski
Zdjęcia: Michał Mrowiec
Kontakt do właścicieli: www.lulemino.pl