Żeby trafić do Zosi, do Nagórza, trzeba skręcić w drogę z zakazem wjazdu do lasu. Dom stoi na polanie, ma ponad dwieście lat i zawsze jest w nim ciepło, bo Zosia bez przerwy coś piecze.
Swojski chleb
– Już jako nastolatka uwielbiałam gotować – opowiada. – Marzyłam, żeby zostać kucharką, ale rodzina nie zgodziła się, żebym poszła do zawodówki gastronomicznej, a wtedy nie było innej drogi. Pochodzę z Poznania, z rodziny artystów, plastykiem była babcia, jest mama. Chciały, żebym też była artystką. Skończyłam więc renowację zabytków. I teraz wiedza ze studiów przydaje się czasem w starym domu, w którym ciągle jest coś do naprawienia. Jak zabrakło kafli do zabytkowego pieca, sama je zrobiłam. Ale gdy przyjechałam tutaj, bardziej niż zabytkami zainteresowałam się zdrowym, swojskim jedzeniem.
Bochenek z chrupiącą skórką
Z chlebem zaczęło się od przepisu. Bardzo ogólnego, bez dokładnych wskazówek. Zosia dostała go od znajomej, zrobiła swój pierwszy zakwas i zaczęła eksperymentować. Raz dodała więcej mąki pszennej, raz żytniej. Po kilku miesiącach wyciągnęła z pieca wreszcie to, o co chodziło. – Mój chleb ma chrupiącą skórkę, jest sycący, nie kruszy się, więc można go kroić na cienkie kromki, i pachnie ziarnem. Najsmaczniejszy jest z masłem, a ja najbardziej lubię go po kilku dniach. Odpowiednio przechowywany przetrwa nawet dwa tygodnie – chwali się Zosia. Nie ukrywa wypracowanej receptury. Chętnie dzieli się mąką, zakwasem i przepisem. Chce pokazać, że pieczenie chleba nie jest trudne. – Bochenek w sklepie to wielka niewiadoma, często pełna ulepszaczy – przekonuje. – A im mniej składników, tym lepiej. Wystarczy mąka, woda, sól, no i oczywiście zakwas. Mój ma już siedem lat. Mąkę kupuję w zaufanym młynie, grubo mieloną, a piekę w piecu opalanym drewnem.
PRZEPIS NA CHLEB ZOSI
Miłość od pierwszego wejrzenia
Piec na żeliwnych nóżkach jest najważniejszą rzeczą w ich domu. Zbudował go mąż Zosi, zdun. To właśnie Romuald namówił ją na przeprowadzkę na Dolny Śląsk. – Spotkaliśmy się tutaj, w Nagórzu – wspomina. – Przyjechałam na kilka dni do znajomej i już zostałam. Romka poznałam 7 lipca, a 15 sierpnia przywiózł mnie z dziećmi i całym dobytkiem na Pogórze Izerskie. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Miałam za sobą okropne przejścia z moim byłym partnerem, nikomu tego nie życzę. Tak naprawdę nic mnie nie trzymało w Poznaniu. Zawodowych osiągnięć zero, choć zaczęłam pracować dosyć wcześnie. Kiedy byłam dziewczynką, statystowałam w teatrach poznańskich, bywałam barmanką, kelnerką. Największym moim sukcesem „zawodowym” jest wychowanie dzieci, którym poświęciłam najwięcej. Teraz z Romkiem wspólnie wychowujemy jego córkę oraz moje dwie córki i syna z pierwszego małżeństwa.
Gdy się pobierali, tata Zosi przysłał jej tradycyjny strój mongolskiej panny młodej. – Tata pochodzi z Mongolii i studiował w Polsce architekturę. Wychowałam się bez niego, bo kiedy skończył studia, wygasło mu pozwolenie na pobyt. Ukrywał się, ale w końcu milicja go znalazła i 24 dni przed moimi narodzinami został deportowany do Mongolii. Tam musiał osiem lat karnie pracować za to, że nie wrócił na czas. Poznałam i zobaczyłam go dopiero, kiedy miałam jedenaście lat. Otworzyły się granice i przyjechał na targi poznańskie. Znalazł mnie i od tego czasu utrzymujemy kontakt. W tym roku pierwszy raz nas odwiedzi.
Przepisy od pokoleń
Zosia po przeprowadzce na wieś odkryła, że jedzenia dostarcza przyroda wokół. – Mniszek, czosnek niedźwiedzi, czarny bez, dzika róża – wszystko to rośnie obok mojego domu i znakomicie nadaje się na przetwory – mówi. – Mam też swój ogródek warzywny. Wyobraź sobie, jakie to przyjemne: rano wstajesz, idziesz do ogródka i zrywasz na śniadanie pomidory, sałatę i miętę. Do tego masz własny chleb, ser, miód z mniszka do herbaty. Potem jeszcze wracasz do ogródka po warzywa na obiad.
W prezencie imieninowym dostała od babci stary zeszyt z przepisami. – Ja też taki prowadziłam, wklejałam do niego wycinki z gazet, rysowałam dania. Niedawno podobny założyła moja najmłodsza córka. Na razie zapisuje przepisy na potrawy, które razem gotujemy. W kuchni pomaga też starsza Wiktoria. Jest najlepsza w wałkowaniu ciasta – śmieje się Zosia. Jeżdżą na jarmarki z metalowym piecem i pieką w nim podpłomyki. Wiktoria cała tonie wtedy w mące. Ma swój ulubiony wałek, taki z dziurką. – Wiele osób stara się uciec z miasta, kupują stare domy na Dolnym Śląsku, ale potem nie mogą tu znaleźć sposobu na życie. Cieszę się, że nam się udało – mówi Zosia.
Chleb zrobiony z sercem
Na ich domu wisi tabliczka z napisem sołtys. Przez kilka lat sołtysem w Nagórzu była Zosia. Jednak oddała pałeczkę Romkowi, a sama zaangażowała się w ruch Slow Food Dolny Śląsk, startuje w konkursach kulinarnych. Ostatnio zgarnia nagrody za zupę z serwatki, która zostaje jej po serach. Podobną do popularnej w Poznaniu polewki. Chciałaby, żeby stała się znana także na Dol-nym Śląsku. A chlebem Zosi zachwycił się niedawno Robert Makłowicz podczas wrocławskiej imprezy kulinarnej „Europa na Widelcu”: – Jest dobry. Nie, on nie jest dobry, on jest wybitny. Bo czuje się, że został zrobiony z sercem.
Jeśli masz pytania, napisz do Zosi: zoska495@gmail.com, lub odwiedź jej profil na Facebooku: Zagroda Przy Szlaku Dragonów Pruskich.
Tekst: Katarzyna Szczerbowska
Zdjęcia: Gutek Zegier