Dla tego, co można przeżyć w Kiermusach, warto przejechać pół świata. Bo gdzie indziej zaledwie w pięć minut przelecą nam nad głowami i żurawie, i orły bieliki?
O! Pani Mireczka. Jak dobrze panią widzieć! Mam starocie. Niech przyjedzie, zobaczy, może się nada... Miejscowi dobrze już wiedzą, czego szukam – śmieje się Mira. Dwór Stanica Rzeczna Łabędzie, który z mężem Jackiem zbudowali zaledwie cztery lata temu, ugina się od znalezisk z kiermuskiego targowiska. Bo Mira nie kupuje do domu nowych rzeczy. Wszystko ma tu jakąś historię. Wiekowe kredensy dostały nawet imiona. Pękata Berta chowa śniadaniową zastawę. Franek strzeże nalewek i kryształowych kieliszków. Tekli gospodyni powierzyła krochmalone obrusy, haftowane serwety i pledy. Na ścianach wiszą zdjęcia przodków, w kominku pali się ogień, a zza otwartych na taras drzwi dochodzą głosy ptaków: dudków, trzciniaków, rybitw, pliszek, wieczorem słychać derkacza. – Teraz już wreszcie umiem je odróżniać – mówi Mira.
– Firanki zawieszone w drzwiach to nie ozdoba, ale zapora dla jaskółek, które najchętniej wprowadziłyby się do salonu. Już raz uparły się, że zbudują gniazdo na karniszu i musieliśmy je cierpliwie wypraszać. Dokarmialiśmy też małą kukułkę, bo żal nam się zrobiło jaskółczych rodziców. Miała na imię Jola. Gdy dorosła, w imieniny Jolanty, pofrunęła w swoją stronę. Sąsiedzi? Najbliżej krowy, co się pasą na łące, i łabędzie, bo mają gniazdo pod tarasem.
Podlasie zauroczyło ich kilka lat temu. Praca wymagała kursowania między Sopotem a Warszawą, odpocząć przyjeżdżali do pobliskiego Dworu nad Łąkami. Kuchnia, natura – wszystko było odskocznią od korporacji. Tyle że potem trzeba było wrócić do miasta. W końcu miejscowi namówili Mirę i Jacka, żeby zbudowali tu dom. Pomagali rodzina, przyjaciele, sąsiedzi.
– Miał być jak z minionej epoki, pełen staroci i babcinych bibelotów, żeby czas zatrzymał się nie tylko dla nas, ale i naszych gości. Dziś przyjeżdżają tu ludzie z całego świata. Zwłaszcza miłośnicy przyrody. Zarażają nas swoimi pasjami. Gdy siadamy na tarasie przy kieliszeczku bzówki czy miętówki, snują tak fascynujące opowieści, że od razu chce się spróbować tego, co robią. Pamięta Amerykanina, który przyleciał podglądać ptaki. Wstał bladym świtem, słońce wschodziło, nad rzeką unosiły się mgły. Jacek zaparzył mu przed wyprawą kawę. Gdy już się zbierał do wyjścia, nad głową przeleciał mu bielik, potem drugi i trzeci. Za chwilę żurawie, dudek i czapla. Zaniemówił. Został na tarasie i przez kilka godzin nie ruszał się z miejsca. Był też Irlandczyk, ornitolog, który szukał rzadkiej wodniczki. I znalazł. Pobliski Tykocin to też gratka dla poszukiwaczy historii. Do dziś w czasie orki trafiają się na polach monety z czasów potopu szwedzkiego.
Mira najbardziej lubi zimę, i to siarczystą, kiedy zamarza rzeka. Jeżdżą wtedy na łyżwach, a wieczorami rozpalają nad brzegiem ogniska i siedzą pod rozgwieżdżonym niebem. – Trudno uwierzyć, ale jest tak ciemne, że dopiero tutaj zobaczyłam Drogę Mleczną.
W Sopocie tęsknią za swoją stanicą. Na szczęście o Kiermusach przypominają im nadmorskie łabędzie. – Czasami myślę, że to nasze – mówi Mira. – Za rok zawiążę im chyba wstążeczki i będę wypatrywać nad sopockim molo.
Tekst: Agata Daniluk
Stylizacja: Szymon Zgorzelski
Zdjęcia: Michał Mrowiec