Przepis na Magiję? Trzeba wziąć pierwsze litery imienia Magda i połączyć z pierwszymi literami imienia Janusz. Postawić Wesołą Stodołę, ruską banię i dwie chaty. A potem zagrać w karpackiej kapeli.
Trzeba nie kochać życia, by tu co chwilę nie wracać! Albo być wariatem! – krzyczy do mnie chłopak w bejsbolówce. Spotykam go na rozjeździe przy drodze do Leska, gdy wyjeżdżam z Zagrody Magija. Niestety, byłam tam tylko chwilę. Nie jestem wariatką! Kocham życie! Wrócę, żeby posłuchać wycia wilków. Albo wygrzać się w bani i wskoczyć do przerębla – podobno potem nic nie jest już takie, jak było. A może po prostu zamknę oczy i w ciszy, jaka panuje tylko w Bieszczadach, posłucham siebie?
Pewnie o to chodziło Magdzie i Januszowi Demkowiczom. Znają tu każdy kamień. Są stąd. Wyjechali jedynie na chwilę, na studia. Wrócili z dyplomami – ona polonistki, on muzyka. Uczyli w szkole i prowadzili turystów po najdzikszych górach. I wciąż myśleli: zostać tu, nie zostać? W końcu uznali, że jak mają pracę i siebie, nigdzie im się nie spieszy.
To miejsce ma historię i tradycje, które przez wojnę i przesiedlenia niemal zanikły. Czuli radość z odkrywania ich na nowo, pokazywania innym malowniczych cerkwi, częstowania knyszami, czyli pieczonymi pierogami z kapustą, dzielenia się karpacką muzyką. – Janusz gra na basie w zespole Tołhaje – zdradza Magda. – Będzie go można usłyszeć w serialu „Wataha”. Zresztą nasz dom – wskazuje na najwyżej położoną chałupę – sfilmowano jako mieszkanie głównego bohatera.
Dzięki temu, że Demkowiczowie zostali w Orelcu, Bieszczady zyskały kultowe miejsce. Gospodarstwo agroturystyczne i coś więcej, ponieważ właściciele stawiają na turystykę doznaniową. A doznania są tu bogate. Na początek estetyczne. Dwie urocze chaty, modrzewiowa i jodłowa, które pomieszczą trzydzieści osób. – Marzyło nam się przeniesienie starego domu. Kochamy klimaty skansenowe, odzyskane cegły i deski – opowiada Magda. – Kiedy znajomy powiedział, że w Zagórzu ktoś chce sprzedać chatę z 1908 roku, zaraz tam pojechaliśmy. Wyobraź sobie, że stała przy samej drodze. Przejeżdżaliśmy tamtędy setki razy, ale nigdy jej nie widzieliśmy!
Dom był w idealnym stanie, w środku urządzony tak, jakby ktoś wyszedł z niego w latach 30. i wszystko zostawił. Fortepian, książki z XIX wieku, stoły. Część rzeczy udało im się odkupić, między innymi kredens i narty. – Mamy takich nart już kilka par – wtrąca Janusz. – I w tym roku zrobimy rajd retro – obiecuje. Gdy stały już dwie chaty, do Magdy i Janusza przyjechała ponad 150-letnia stodoła z Wesołej. Nie mogła się inaczej nazywać niż Wesoła Stodoła. Nigdy nikt nie widział w niej nikogo smutnego. Wszyscy się świetnie bawią na warsztatach garncarskich, plotą wiklinę, słuchają koncertów.
W salonie chaty modrzewiowej płonie ogień na kominku, a właściciele proponują gościom wciąż nowe rozrywki: warsztaty bibułkarskie, malowanie na szkle, pieczenie chleba, lepienie pierogów. – Robienie kwiatów było kiedyś na naszych terenach popularne – mówi Magda, która uczy tego gości (ją z kolei wyszkoliły ludowe artystki). – Staramy się, by ten zawód nie został zapomniany.
Hitem są spotkania z ciekawymi ludźmi. Wszyscy, bez względu na wiek, chłoną opowieści pszczelarza, który przychodzi z ulem o szklanych ścianach i wyjaśnia, co wyprawiają jego pszczoły. Podobnym zainteresowaniem cieszy się show ornitologa, a potem wspólne wędrówki o świcie i łowienie głosów rzadkich gatunków ptaków. – Można u nas uprawiać modny live cooking – zachwala Magda.
– Goście idą w las z przewodnikiem, zbierają, co tam znajdą, a potem gotują.
Ale wszystko to blednie przy ruskiej bani. Jeździli kilka razy na Ukrainę, by podpatrzyć, jak się ją buduje. Chcieli, żeby była jak najbardziej ludowa, prymitywna. – I taka właśnie jest – mówi Janusz. – Obok zrobiliśmy staw, korzystając z potoku, który płynie w pobliżu. Myśleliśmy, że będzie to tylko miejsce relaksu. Nie przewidzieliśmy, że stanie się towarzyskim centrum, a goście, którzy przyjeżdżają z zagranicy, będą w niej biesiadować. – Rekord to 19 osób – dorzuca Magda. – Rodziny z Czech, Francji, Belgii oraz pani z Kalkuty. I wszyscy po kolei śpiewali pieśni narodowe.
U Magdy i Janusza są też rozrywki sportowe: rowery, nordic walking, a zimą biegówki, narty back country i wędrówki na rakietach śnieżnych. Goście uwielbiają też Pieczarę Węgrzyna, czyli piwnicę wypełnioną piwem i winem domowej roboty oraz bieszczadzkimi nalewkami, które z kawy, wanilii, przypraw, sosny i liści akacji robi pani Irena, gosposia.
– Ile w naszej piwnicy odbyło się filozoficznych rozmów o życiu, jego smakach i urokach! – wspominają z uśmiechem Demkowiczowie. – Ile narodziło się pomysłów!
W Bieszczadach to łatwe. Tu wszystko inspiruje.
Tekst: Sonia Ross
Zdjęcia: Rafał Lipski, Karol Prajzner