Maria Nurowska zamieniła Warszawę na Tatry. W Bukowinie Tatrzańskiej wybudowała dom, w którym pisze, prowadzi pensjonat i podziwia księżyc. Autorka bestselerowych powieści, m.in. „Domu na krawędzi” i „Drzwi do piekła”, nie chciała mieć domu tylko dla siebie. Stąd pomysł na prowadzenie w nim pensjonatu.
Dlaczego nazwała pani swój dom Pod Smokami?
Dlatego, że smoki są symbolem mądrości, strzegą mojego skarbu, jakim jest ten dom.
Serca górali chyba trudniej zdobyć niż serce smoka?
Jak się umie z nimi rozmawiać, to stosunki układają się względnie dobrze. Jeden z sąsiadów miał wilczura, którego wypuszczał w nocy i ten terroryzował całą okolicę. Kiedyś spędziłam w samochodzie pod domem kilka godzin, bo pies nie pozwalał mi wyjść. Prosiłam właściciela, aby go nie wypuszczał, ale bez skutku, więc któregoś dnia wzięłam pod pachę swoją książkę „Nakarmić wilki” o dziewczynie gotowej zrobić wszystko, żeby ratować zwierzęta, których inni się boją, i podarowałam mu z dedykacją. Od tej pory pies terrorysta siedzi za ogrodzeniem.
Jacy są górale?
Podoba mi się ich życiowa mądrość. Ale też nikt tak jak oni nie kocha dutków, czyli pieniędzy. Sposób, w jaki potrafią je wyłudzić, mnie rozbraja, czasami daję się nabrać. Zjawił się u mnie taki jeden z synem i powiedział, że jak obsadzą moją skarpę wierzbowymi witkami, te się ukorzenią i skarpa nie będzie się osypywała. Dawali sto procent gwarancji lub zwrot gotówki. Ukorzeniły się trzy witki z pięciuset! Pieniędzy, oczywiście, już nie zobaczyłam.
A z góralskich zwyczajów który się pani najbardziej podoba?
Wesela. Te cudowne stroje, udekorowane bryczki i konie jak z królewskich zaprzęgów. Góralskie pogrzeby też są pięknie celebrowane, choć trudno tu mówić o podobaniu. Na przedzie wóz z trumną ciągnięty przez konie, z tyłu żałobny orszak, krewni i sąsiedzi ubrani w tradycyjne stroje. W miastach tego już nie ma – trumna na meleksie, pośpiech…
Dom Pod Smokami ma sporo ze starej góralskiej chaty, np. bale uszczelniane wełnionką. Dziś już na Podhalu rzadko tak się buduje.
Jak go budowałam, zmieniałam architektowi Adasiowi Bukowskiemu projekt. Awanturował się, bo miała być góralska chata, a wyszedł dom inny niż wszystkie, opasany przeszklonym tarasem. „To będzie skrzyżowanie jamnika z buldogiem”, denerwował się. A teraz nikt nie wyobraża sobie innego. Wygląda tak, jakby taras unosił go w powietrze, dodaje mu lekkości.
Dlaczego taki akurat pani chciała?
Skoro wybrałam góry, musiał mieć coś z góralszczyzny, ale też nie do końca. „Eksperymentujesz za własne pieniądze”, słyszałam. Ale ja tak właśnie żyję od najmłodszych lat. Niektóre eksperymenty mi się udają, inne nie, jednak ten dom to strzał w dziesiątkę. Moje książki mogą pójść w zapomnienie, dom na pewno pozostanie.
Górale żartują, że mają w Tatrach piękny widok, tylko góry im go zasłaniają. Na co pani patrzy przez okno?
Na trzy szczyty najpiękniejsze w Bukowinie: Hawrań, Murań i Płaczliwą Skałę. Ale też na dolinę, gdzie pasą się owce. Podchodzą często pod sam dom. I na kolumnowe świerki. Ten widok się zmienia, inny jest w słońcu, inny we mgle. Kiedyś ta mgła tak otuliła świerki, że wyglądały jak z szekspirowskiego „Makbeta” w scenie, kiedy las ruszył z miejsca, zgodnie z przepowiednią czarownicy… W Tatrach każda pora roku ma swój niezwykły klimat i zapach. Kiedyś nawet obudziłam córkę, aby jej pokazać księżyc wiszący tuż nad górami jak wielkie pomarańczowe koło. Prowadzę mały pensjonat i moi goście tak samo się zachwycają. W komentarzach na booking.com młodzi ludzie, którzy u mnie byli, skwitowali: „Widok petarda!”.
Znane osoby często stronią od ludzi. A pani prowadzi pensjonat. Opiekuje się pani gośćmi?
Jest bardzo domowo, goście mają klucze do drzwi wejściowych, są niezależni. Większość powraca, więc chyba dobrze się tutaj czują.
Co na nich tu czeka?
Piękne, wygodne wnętrza, ten cudowny widok, cisza. W maju wieczorami śpiewają słowiki. I wszystko kwitnie. Zimą, wiadomo, narty. Nie ma u mnie świetlicy i grilla, jak martwił się pewien pan. Ale jest blisko do wód termalnych, można dojść spacerkiem.
A jak wygląda pani dzień?
Wstaję wcześnie, bo muszę wypuścić psa, potem przeglądam mejle, odpisuję, sprawdzam wiadomości, schodzę na śniadanie. Do obiadu piszę, jeśli mam pomysł na książkę,
a potem spacer, czytanie, słuchanie muzyki. Oglądam sporo filmów, mam ulubiony kanał MGM, na którym często puszczają arcydzieła. Lubię swoje życie tutaj, bardzo.
Czym jest domowa atmosfera?
Wszystkim, ponieważ jestem domatorką i ruszyć mnie z domu trudno, na co narzekają moje dzieci i partner. Uwielbiam ładne przedmioty, meble, porcelanę, lampy. Jak zobaczę coś pięknego, chcę to mieć wbrew rozsądkowi. Natomiast nie lubię kupować ubrań i gdyby nie moja córka, pewnie chodziłabym w worku.
Pani ulubione miejsce w domu?
Teraz mieszkam na poddaszu – same skosy i okna w dachu. Tam zgromadziłam, jak wiewiórka, swoje skarby i tylko nieliczni mają wstęp. Nawet Tonia, moja spanielka, wie, że
nie można skakać po meblach i niczego gryźć.
Wcześniej mieszkała pani w Warszawie. Skąd decyzja o wyprowadzeniu się na wieś, w góry?
To jest jak powrót do korzeni, urodziłam się w leśniczówce. A góry, wiadomo!
Co w nich najbardziej pani lubi?
Tlen. Mieszkam na Wysokim Wierchu, a więc na najwyższym pagórku w Bukowinie, i nie dochodzą tu dymy z kominów. Wyleczyłam tutaj astmę alergiczną, nie muszę brać żadnych leków. Kiedy jadę na parę dni do Warszawy, wracam podduszona.
Rozmawiała: Katarzyna Szczerbowska
Zdjęcia: Adam Brzoa, Tomek Kordek