Kasia i Maciej Puszczyńscy poznali się w wielkim mieście, zjeździli razem pół świata i... wrócili na małą wieś. Zamieszkali nad rzeką, w Szuwarach. Wystarczy do nich zajrzeć, by zrozumieć, dlaczego.
Ależ to było lato! Cudowne, gorące, pachnące. I... bez komarów! – zachwyca się Kasia, która z mężem Maciejem od trzech lat prowadzi rodzinny Gościniec Szuwary w Krutyni. Właśnie wyjechali ostatni goście, których niemal bez przerwy podejmowali od Wielkanocy. – Po raz pierwszy od czterech miesięcy nie ma tu nikogo oprócz nas. Przedziwne uczucie. Nawet brama nie chciała się zamknąć, tyle miesięcy była otwarta non stop – śmieje się.
Jesień to czas odpoczynku dla gospodarzy, ładowania akumulatorów, zapełniania spiżarni. Ale też przygotowań do następnego sezonu. Kasia i Maciek mają sprecyzowane plany, choćby wykopanie studni czy coroczne odmalowanie pensjonatu. Ale powolutku, nie wszystko od razu. Teraz reset. Trochę czasu tylko dla siebie, dla synów Kuby i Antosia, którzy właśnie rozpoczęli rok szkolny.
Życie w Szuwarach wchodzi w inny, stały rytm. W powietrzu czuć jesienną nostalgię, w piekarniku wolniutko suszą się borowiki. Kasia robi cudne wianki z tegorocznego wrzosu. Okolica pustoszeje. Mieszkańcy Krutyni zaczynają przygotowania do zimy, słychać prace pił i siekier, bo trzeba przygotować drewno na opał, opatulić wszystko przed pierwszymi mrozami. – Pracy jest zdecydowanie mniej, można dłużej pospać, przeczytać zaległe gazety i książki, zacząć znowu biegać, spacerować – rozmarza się Kasia. Wrócili właśnie z rodzinnego spływu Krutynią, cała rzeka była ich. Jak okiem sięgnąć ani jednego turysty. Pięknie!
Kasia i Maciej lubią ten czas. Bo Szuwary to dla nich nie tylko praca – choć zgodnie przyznają, że prowadzenie pensjonatu, spotkania z gośćmi, rozmowy, gotowanie dla nich tutejszych smakołyków, to prawdziwa przyjemność – ale także ich własne miejsce na ziemi. Wymarzona oaza, gdzie są po prostu szczęśliwi.
Kasia od najmłodszych lat czuła, że wieś to miejsce, do którego wróci. Zawsze gnało ją w pola, las, na bagna. – Od małego wiedziałam, gdzie rosną dzikie poziomki, gdzie zbierać najróżniejsze zioła, gdzie są nory lisa i borsuka. Miałam nawet własny domek, w którym trzymałam wszystkie skarby czarownicy, bo oczywiście chciałam nią zostać… zaraz po kombajnistce – śmieje się.
Marzenia spełniły się po kilkunastu latach. Mała czarownica najpierw poznała świat, ten poza wsią. Pojechała do szkoły. Potem były studia w Warszawie, podróże. Zjeździła Europę, Daleki Wschód, Mongolię, Indie, Rosję, którą przemierzała koleją transsyberyjską. Panią politolog, którą została, jak zwykle gdzieś gnało, ale wszędzie wracało echo mazurskich lasów. Jak nikt rozumie znaczenie zdania „Cudze chwalicie, swego nie znacie”. – Ale nie ma w tym nic złego – od razu zastrzega. Kasia wychodzi z założenia, że podróże nie tylko kształcą i poszerzają horyzonty, ale przede wszystkim pozwalają
docenić to, co w zasięgu ręki. Ją utwierdziły w przekonaniu, że miejsce, gdzie chce żyć, to nie wielkie miasto nawet z najpiękniejszą architekturą, ale Mazury i natura.
Tę samą melodię czuł Maciej, którego poznała w kancelarii prawniczej, gdzie po studiach zaczęła pracę. Z wykształcenia archeolog, z zamiłowania ogrodnik i podróżnik. Choć to chłopak z miasta, bez wahania zgodził się na odludzie.
By spełnić marzenie o domu na polskiej wsi, wyjechali do… Anglii. Mieli być tam przez chwilę, zdobyć trochę doświadczenia, poznać lepiej język, odłożyć pieniądze. Kraj wciągnął ich jednak na siedem lat. To tam urodził się ich pierwszy syn Kuba. Ciężko pracowali, bo widzieli cel. Przywieźli mnóstwo inspiracji, wykorzystanych potem w Szuwarach, choćby shabby chic – styl, w którym miejscami urządzili swój dom. – Lubię nowe przedmioty w starym klimacie – mówi Kasia. Fascynuje ją także skandynawska prostota.
Maciek nawiózł do Polski masę roślinek: traw ozdobnych, rdestu, funkii. Zbierał je niemal przez cały czas, sadził w doniczkach. Kasia przyznaje, że nie wierzyła w ten polsko-angielski eksperyment ogrodniczy i była przekonana, że musi skończyć się porażką. A niemal wszystko doskonale się przyjęło. Musiała zwrócić honor mężowi. – Maciej to najlepszy archeolog-ogrodnik. Jak nikt przekopuje nasz ogród, dba o niego, ciągle udoskonala. Stworzył tu małą Anglię – zachwala z dumą.
Dom w Krutyni zbudowali od podstaw. Kasia chciała, by nawiązywał do tych z pobliskiej wsi Wojnowo wznoszonych przez rosyjsckich osadników. Miał być drewniany, koniecznie z zielonymi okiennicami i skrzynkowymi oknami. – Mycie jest ciut uciążliwe, bo to podwójne szyby podzielone na sześć małych okienek, ale takich już się nie uświadczy w nowoczesnym budownictwie – mówi.
W całym domu pachnie sosną – to pierwsze, co zauważają goście. Kasia z Maćkiem wybudowali im obok swojego drugi – też drewniany, z cudowną, oszkloną z trzech stron, werandą i kominkiem. Gościniec pomieści 26 osób, zazwyczaj są to rodziny z dziećmi, co cieszy gospodarzy, bo Kubuś i Antoś zawsze mają jakichś kompanów do zabawy. Gdy podrosną, Kasia i Maciek chcą pokazać chłopcom wielki świat. Właśnie po to, by kiedyś tu wrócili…
Tekst: Agata Daniluk
Zdjęcia: Michał Mrowiec