Możecie narzekać, że znowu przyszła jesień, ale gdyby nie wieczorne i poranne przymrozki, nie byłoby takiego spektaklu barw za oknem.
Jeszcze niedawno wszystko było zielone, a teraz wkoło pełno kolorów. Wystarczył dosłownie tydzień, żeby liście pożółkły, poczerwieniały, nabrały pomarańczowych rumieńców. W ciepłych krajach, do których czasem chcemy uciec przed naszą jesienią, o takich widokach mogą tylko pomarzyć. Jak to możliwe? Tam jest za gorąco! Nasze drzewa natomiast czują, co się święci – że dzień jest coraz krótszy, że niedługo dostaną mniej światła i będzie im coraz zimniej. Dlatego przestają wytwarzać zielony chlorofil, który z wody, dwutlenku węgla i światła właśnie wytwarza energię. Gdy zrzucą liście, nie będą
jej potrzebować. Na razie cieszmy się więc przygotowaniami drzew do odpoczynku, bo rzadko kto zasypia tak malowniczo.
Mistrzami czerwieni, pomarańczu i purpury są klony, buki, jarzębiny, sumaki, błotnia leśna, a czeremcha dosłownie płonie. Pięknie żółkną liście brzozy, kasztanowca, osiki czy jaskrawocytrynowe miłorzębów. Graby i dęby robią się brązowe niczym kapelusze prawdziwków.
Jak zatrzymać te kolory na dłużej? Zetnijcie gałązki z liśćmi, wstawcie na trzy tygodnie do 50-procentowego roztworu gliceryny i trzymajcie w ciemnym, chłodnym miejscu. Tak przygotowane zachowają na zimę płomienny kolor. Liście można też wykorzystać inaczej – zagrabić na kompost. Z klonu, lipy, brzozy, grabu, wiązu, topoli i drzewek owocowych są miękkie i szybko się rozkładają. Te z dębu, buka i orzecha mają tak dużo garbników, że zabiera im to trzy lata.
Tekst: Joanna Halena, łuk
Zdjęcia: gap photos/east news, flora press, steffen hauser/botanikfoto, corbis/fotochannels, shutterstock