Dorota nie chciała mieszkać na wsi. – Zgódź się, nowy dom urządzisz sama – kusił Jurek. W końcu powiedziała: tak. I nie żałowała ani przez chwilę.
„Miejskie zwierzaki” – mówili o sobie jeszcze niedawno. Mieli duże mieszkanie w centrum Krakowa, a za oknem cudowny szum, bez którego mieszczuch czuje się nieswojo: zgiełk ulicy, pędzących na sygnale karetek, podzwanianie tramwajów. Wszystko zmienił niewinny weekendowy wypad. Koleżanka zaprosiła ich do swojego domu. – Tak pięknie namawiała, że postanowiliśmy się spotkać – wspomina Dorota. – Było, jak mówiła: uroczy widok, cisza, gwiaździste niebo; zaraziliśmy się tą ciszą. Pomyśleliśmy: może by tak kupić coś po sąsiedzku?
Na początek kawałek pola. Postawili drewnianą altankę, ale przestała im wystarczać. Zamówili projekt domu. Budowa miała być rozłożona na lata, ale gdy wylano fundamenty, ogarnęło ich zniecierpliwienie. – Byliśmy tak ciekawi kolejnego etapu, że nie mogliśmy czekać – tłumaczą.
To Jurek chciał się przenieść na stałe. Kusił Dorotę obietnicami, że sama urządzi dom w kolorach, jakie sobie wymarzy, jak i czym zechce. – Tu byliśmy zgodni – wspominają – że będzie jasny, pastelowy, z dużymi białymi schodami, wielkimi oknami… Taki z klimatem wakacji trwających przez cały rok. Dorota ma mnóstwo pism wnętrzarskich, głowę pełną pomysłów i zdolne ręce. Zresztą nie tylko ona; okazało się, że i Jurek sporo potrafi. Sam zrobił wiele mebli. Warsztat szlifował... w internecie i własnym garażu. – Najwięcej nauczyłem się na błędach – śmieje się.
Teraz pracują razem. – Ja wymyślam, mąż rysuje, a potem wspólnie dopieszczamy pomysły. Wszystkie meble robimy z sosnowego drewna: kredens, biurka i łóżka dla dzieci, stół do jadalni i mnóstwo drobnych dekoracji – mówi Dorota. Czasem odnawiają graty z krakowskiego targu staroci; czyszczą do gołej deski i malują.
Dorota zaczynała od konewek. Dekorowała je dekupażem. Spodobała jej się ta technika, bo stare i zniszczone przedmioty można zamienić w prawdziwe cacka. – Przecieram je papierem ściernym, pobielam farbą, wycinam wzór z serwetki trójwarstwowej, naklejam. Jeszcze kilka maźnięć lakierem i już. Kiedy Jurek kupił jej na urodziny maszynę do szycia, przyszła kolej na lniane i bawełniane zazdrostki, rolety, serca, bociany. Do domu, ale nie tylko. Sprzedaje je też w galerii "My home My Heaven" na krakowskim Kazimierzu.
Przez kilka lat dom obrósł wierzbami ojcowskimi i brzozami, azaliami, magnoliami, malinami – posadzili je sami. Pod okna podchodzą sarny, w strumieniu pluskają się ptaki. Najstarsze dzieci, dwudziestolatki Kuba i Magda, wciąż wolą miasto od tej sielskości. Młodsi, 15-letni Mikołaj i 8-letni Igor, są zdecydowanie tutejsi. – Dawniej wieś to były wakacje u babci, dziś to nasz dom – mówią.
Tekst: Magda Staszczak-Ciałowicz
Stylizacja: Kasia Mitkiewicz
Zdjęcia: Michał Skorupski