Kiedy wieczorem patrzę na moją kanapę, zawsze widzę komplet – trzy psy i cztery koty. Reszta musi obejść się smakiem i zająć fotele albo iść na górę, do łóżka – Dorota Sumińska opowiada o swoich zwierzętach. Czas przedstawić zielonooką Czarnuszkę o magicznej mocy zjednywania sobie kocich, psich i ludzkich serc.
„Gdy kot przebiegnie ci drogę, gdy nagle wynurzy się z mroku, to chętnie powróżyć ci mogę, co czeka cię w nowym roku. Otóż fakt nader istotny, nie będziesz już nigdy samotny” – pisał Franciszek Klimek, wspaniały, najbardziej koci poeta. Oczywiście chodzi o czarnego kota, bo to za jego sprawą samochody zatrzymują się na poboczu. Nie cieszy się powodzeniem wśród „wielbicieli zwierząt”.
I pewnie dlatego ja mogłam się nim cieszyć, odkąd pamiętam. Dzięki temu odkryłam, że czarne futerko ma w sobie wiele więcej niż piękny kolor. Odpowiedzialny za nie gen jest związany z innymi cechami – czarne koty chętniej niż pozostałe nawiązują kontakty z psami, kotami i ludźmi. Ale przyszedł taki rok, kiedy wszystkie moje czarne pantery odeszły. W domu zostały burasy, rudziki, łaciate krówki. Dziesięć kotów i dziesięć psów to chyba wystarczająca liczba zwierzęcych panów i pań domu, a mimo to oczy szukały czarnej plamy na kanapie.
Zaraz po świętach Wielkiejnocy Tomek wrócił z dyżuru i przywitał mnie słowami: – Co to za kot jest w garażu? Pobiegłam sprawdzić. Wielkie czarne kocisko o zielonych oczach. Znam koty sąsiadów. Nikt nie ma czarnego. Zwierzątko nie wyglądało na zalęknione. Wzięłam je na ręce. Przynajmniej siedem kilo żywej wagi. W pierwszej chwili myślałam, że to kocur, ale wyraz oczu był zdecydowanie damski. Miałam rację, kotka, a raczej kocica. Zamruczała serdecznie. Wyraźnie szukała kontaktu z człowiekiem. Nagle zza płotu zaszczekał pies sąsiadów i kocie oczy zaświeciły jak halogeny. Uciekła, przeskakując w panice płot.
Wyniosłam miskę z jedzeniem i postawiłam obok garażu. Rano była pusta. Gdy przyszłam z pełną, spod świerku wypadła wczorajsza znajoma. Jadła z apetytem, a ja przyniosłam transporter. Niespecjalnie oponowała przed wejściem do środka, ale gdy usłyszała ujadanie moich psów, spłoszyła się. Dostała więc pokój Tomka i wszystko, czego kotu potrzeba. Wieczorem otworzyłam drzwi i zwierzęta zaczęły zaglądać pod łóżko, gdzie się ukryła. Rano było już jasne, że psy i koty są za. Kotka zostaje – powiedziały.
Dostała imię Czarnuszka. Po dokładniejszych oględzinach stwierdziłam, że jest w ciąży. Trzeba było działać szybko, żeby nie dopuścić do powiększenia kociej populacji. Kastracja w czasie ciąży nie jest niebezpieczna. Nie uważam też, żeby była niemoralna. Co innego usypianie ślepych miotów, czyli zabijanie narodzonych kociąt i szczeniąt. To żywe psy i koty. Nie trzeba dopuszczać do ich urodzenia, ale skoro już są na świecie, nie wolno zabijać maluchów.
Czarnuszka nie broniła się przed podaniem narkozy. A gdy obudziła się po operacji, przywitała mnie mruczeniem. Teraz, gdy tylko do niej podejdę, pokazuje brzuszek. – Patrz, niczego nie lizałam – mówi. Jest jeszcze trochę nieśmiała, ale każdego dnia zdobywa nowe przyjaźnie. Trzeciego dnia zastałam ją na łóżku w towarzystwie Michała Białego – mył jej głowę. Trudno w to uwierzyć, bo kotom zajmuje dużo więcej czasu zaakceptowanie nowego w domu.
Ale jeśli jest czarny, sprawy mają się inaczej. Kicanka, która prowadzi wieczną wojnę z Lulą i w ogóle nie lubi innych kotów, wymienia z Czarnuszką „noski” i chętnie poleguje obok nowej koleżanki. Tygrysica Lula bije wszystkich, tylko nie Czarnuszkę. I to wcale nie dlatego, że przeraża ją rozmiar nowej. Ludzie i psy są więksi, a dostają. Zombik boi się nawet własnego cienia, jednak czarniejszej od niego Czarnuszki – nie. Jest prawie niewidomy, co nakazuje ostrożność, ale z damą w czerni zapomina o swoich zasadach. Dzisiaj rano na pościeli w kwiatki znalazłam moją czarną plamę i serce zabiło mi z radości. Leżała otoczona wianuszkiem kocich i psich ciał. Ludzkim zostają tylko brzegi łóżka. Dobrze, przecież trzeba dbać o figurę.
Tekst: Dorota Sumińska, doktor weterynarii, pisze książki, prowadzi audycje telewizyjne i radiowe o zwierzętach.