Sekrety ptasich wędrówek
Dr Andrzej G. Kruszewicz - Lekarz weterynarii, ornitolog, znawca ptasich obyczajów, autor wielu książek, dyrektor warszawskiego ZOO opowiada nam o sekretnych ptasich wędrówkach.
W gniazdach wielkie poruszenie. Pisklaki rosną, niedługo będą uczyły się latać. Muszą zdążyć przed podróżą. Ale z pięciu miliardów ptaków, które polecą
z Europy do Afryki, wiosną wrócą do nas najwyżej trzy, a może nawet mniej.
Podniebni wędrowcy giną od chorób, głodu, pragnienia, padają ofiarą drapieżników i… ludzi. Wiele się o tym dyskutuje, ale nawet zjednoczenie Europy niewiele w tej sprawie pomogło. Są kraje, gdzie nadal zabija się wędrowne ptaki dla smaku lub zabawy, np. na Malcie, Cyprze czy we Włoszech. Hiszpanie też ich trochę zjadają, ale większość wędrowców zwalczają, uważając ich za szkodniki zagrażające zbiorom oliwek i winogron. W ten sposób każdego roku traci życie około 15 milionów drozdów śpiewaków! To nie pomyłka – aż tyle ginie tych małych, sympatycznie śpiewających ptaków, które u nas są chronione. We Francji z kolei zjada się około dwóch milionów skowronków i ortolanów, które w wielu regionach Europy są bliskie wymarcia. Francuzi łowią je w zmyślne pułapki, a potem zjadają usmażone w głębokim tłuszczu. Robią tak przy okazji festynu, a na czas degustacji ptasi smakosze zakładają ogromne kaptury, by „Bóg nie widział, jakie frykasy zjadają”. To dzieje się we współczesnej Europie!
Z drugiej strony mamy międzynarodowe konwencje o ochronie ptaków wędrownych i ich siedlisk, zakłada się rezerwaty i parki narodowe, wytycza strefy specjalnej ochrony, obszary Natura 2000, ogłasza dyrektywy ptasie i siedliskowe. A i tak te same chronione gatunki zabija się na Cyprze i Malcie, bo taka jest tam tradycja – tak było zawsze i już. Aż mnie korci, by takim tradycjonalistom uświadomić, że przecież czarownice na stosach palono przez wieki, a jednak jakoś udało się przestać. Mimo tradycji. Przekonać ich na pewno nie będzie łatwo, lecz cuda się zdarzają. Dokonał go na przykład polski ambasador w Libanie. Po bezsensownej rzezi bocianów w Lewancie zaprosił polskich miłośników ptaków, by razem z libańskimi przyrodnikami zaapelowali do lokalnych społeczności, uświadamiając im, że to nasze swojskie boćki, które gniazdują na naszych domach i są nam bliskie. Zadziałało. I to szybko. O dziwo! A więc można.
Może czas, by przemówić do wyobraźni Maltańczyków i Cypryjczyków? A potem do Egipcjan i Marokańczyków, co to zjadają nasze przepiórki, które niemal bez tchu lądują na afrykańskiej ziemi i od tysiącleci są traktowane jako manna z nieba. Cypryjczycy zjadają lub zamykają w klatkach nasze pokrzewki, w tym kapturki, bo lubią ich smak i śpiew. Grecy zabijają pół miliona (tak, tak, aż tyle) słonek, głównie naszych. To takie ciekawe ptaszki żyjące skrycie w lasach. Niemcy strzelają do naszych łabędzi i gęsi (pierwszych ginie kilka tysięcy, gęsi około 70 tysięcy), a także
do ptaków krukowatych, w tym do zimujących u nich naszych gawronów i kawek (łącznie nieco ponad pół miliona rocznie). Holendrzy mają na sumieniu gęsi (prawie 10 tysięcy rocznie). Z obawy, by nie stwarzały zagrożenia przy lotnisku w Amsterdamie, są zapędzane do kontenerów i duszone tlenkiem węgla, a stamtąd trafiają do restauracji.
W Hiszpanii i na Malcie strzela się do trzmielojadów. Dla zabawy. U nas się je chroni. Coraz rzadsze w Polsce czajki, derkacze, kuliki, rycyki, bekasy i wiele innych ptaków odstrzeliwuje się we Francji i w Hiszpanii. W Europie każdy ptak ma szanse być schwytany i zjedzony. O tej hekatombie mówi się mało i niechętnie. Czasem głośniej jest o jakiejś akcji. Piętnuje się polskich myśliwych za polowania na ptaki. Słonek strzelają 400 sztuk, kiedy w Niemczech ginie ich 10 tysięcy, w Grecji pół miliona, a we Francji i w Hiszpanii milion. A i tak nie dociera się
do prawdziwego źródła ptasich nieszczęść, czyli na Maltę i Cypr, na południe Włoch i na wybrzeża Francji. Ptaki trzeba chronić w skali międzynarodowej. Ba, nawet międzykontynentalnej. Inaczej się nie da.
Każdy Europejczyk może jednak, wbrew ogólnemu i beznadziejnemu wielkiemu żarciu, zrobić coś dla lokalnej ptasiej społeczności. Może posadzić rodzime drzewo albo krzew, zawiesić budki lęgowe, zrobić poidełko lub oczko wodne, pozbyć się z ogrodu roślin obcych i posadzić swojskie, a zimą dokarmiać zgłodniałych wędrowców. Na szyby, o które rozbijają się ptaki, nakleić folie matujące albo powiesić firanki w oknach. Nie miejmy poczucia bezradności! O zbędnych ofiarach trzeba mówić, i to na skalę kontynentu lub globalnie, ale działać trzeba lokalnie. Niech każdy zrobi coś wokół siebie i nauczy szacunku do przyrody swoje dzieci bądź wnuczęta. To naprawdę wiele. No i lepiej nie planować wakacji na Cyprze lub Malcie. Chyba że chcemy dotrzeć do ptaszników i wytłumaczyć im, żeby nie jedli ptaków. Życzę powodzenia!