W Pentowie pod Tykocinem trwa właśnie ćwiczenie skrzydeł – w trzydziestu gniazdach jednocześnie. Za chwilę ruszy rajd do Afryki. To ostatni moment, żeby zobaczyć zawodników.
Henryka i Bogdan Toczyłowscy dzielą czas na przed bocianami i po nich. Przed – mieli zwyczajne gospodarstwo, sto hektarów słabej ziemi, spokojne życie i, co nie odbiegało od normy, dwa bocianie gniazda. Przełom nastąpił 3 sierpnia 1992 roku, kiedy trąba powietrzna połamała im stuletnie drzewa. Kikuty pni wyglądały strasznie, ale spodobały się bocianom i rok później cztery pary osiedliły się w lasku. – Zauważyliśmy zapotrzebowanie, więc zbudowaliśmy platformy – wyjaśnia pan Bogdan. Teraz na jednej tylko brzozie urzędują trzy rodziny, tyle samo na dachu stodoły, gniazda widać przed dworem i za nim, właściwie jak okiem sięgnąć. – Niektórzy mają kury, a my bociany – śmieje się.
Pentowo awansowało więc do roli Europejskiej Wioski Bocianiej, bo tyle ptaków na tak małym terenie to ewenement na skalę kontynentu. I z przeróżnych jego zakątków przybywają chętni na obserwacje. – Ubiegłego lata mieliśmy zatrzęsienie Francuzów, którzy przyjeżdżali camperami na kilka dni. Wcześniej wpadło ze czterdzieści grup Niemców. Byli nawet studenci z Tajlandii – wylicza pani Henryka. W sezonie daje to 10 tys. par oczu uzbrojonych w lornetki i teleobiektywy. Boleje jedynie, że ptakami nie interesują się miejscowi. Może to dlatego, że plączą się one po okolicy, spacerując nawet po tykocińskim rynku, i wszyscy już do nich przywykli?
Bociani spektakl rozpoczyna się pod koniec marca i trwa pięć miesięcy. – W tym roku pierwsza para pojawiła się 22 marca – opowiada pan Bogdan. – O 10.30 wylądowały na stodole – precyzuje pani Henryka.
Mądrość na czerwonych nogach
Ci, którzy chcą zobaczyć ptasie życie z bliska, wspinają się na zadaszone platformy. Państwo Toczyłowscy swój punkt obserwacyjny urządzili na werandzie dworu. Siedzą w wiklinowych fotelach, popijają herbatę, rozmawiają o tym i owym, kontrolując sytuację w gniazdach, gdzie zawsze się coś dzieje. Pomysł patrzenia na ptaki z… sypialni spalił na panewce. Co z tego, że zbudowali wygodną platformę pod oknem. Do dziś stoi pusta, bo to bociany wybierają miejsce na dom.
Budują go w tydzień, a patyków potrzeba z pół tony. Przy okazji wyzbierają dosłownie wszystko, nawet trawę po koszeniu. – Kiedyś spadło gniazdo. Czego tam nie było! Zobaczyliśmy i pluszowego hipopotama, i stringi – śmieje się pan Bogdan. – Jednak najgorsze są sznurki, bo jak się młody zaplącze, trzeba wzywać straż.
Największy ruch jest rano i wieczorem. Dorosłe uwijają się na żerowiska i z powrotem, nie nadążając z karmieniem dzieciaków, które mają tylko sto dni, aby dorównać wielkością rodzicom i ruszyć w lot. Poza tym rodziny muszą mieć czas na pogrzanie się w słońcu, klekotanie, podnoszenie nogi i wyginanie szyi. – A jak one dbają o siebie, jak się tymi dziobami czeszą! – zachwyca się pani Henryka. – Tylko, skubane, nie są wierne. Za to jakie mądre! Respekt czują przed tutejszym bielikiem, ale psy szybko nauczyły szacunku. Zresztą wielorasowa Pysia i niby-husky Borys mają przykazane, żeby bocianów nie ruszać.
Żaba? W ostateczności
Dolina Narwi pod Pentowem ma półtora kilometra szerokości, a starorzecze jest tuż pod dworem. Bociany mają więc raj i obfite żerowiska. Zresztą często nie muszą się nawet wysilać. No chyba że... bocian przyniósł dużo dzieci. W tym roku zamiast przepisowej dwójki, trójki z gniazd wygląda po pięć głodnych dziobów. – Jak się orze pole, to wszystkie dorosłe idą za pługiem. Po co wygrzebywać rosówki, kiedy jedzenie podajemy im na tacy. Sprytne bestie – opowiada pan Bogdan. Ale i niezrównani łowcy. Żaby jedzą w ostateczności, bardziej cenią mięczaki, ślimaki i myszy, które łapią lepiej niż myszołowy! Nie pogardzą też królikiem czy kretem. – Wczoraj widziałem, jak jeden rozprawiał się ze żmiją. Podzielił ją na trzy części – mówi Łukasz, najmłodszy syn, który pomaga w gospodarstwie. Ale to i tak nic, bo w ich afrykańskiej diecie znajdują się skorpiony i zabójcze piaskowe żmije.
Ptaki rzadko polują w pojedynkę, raczej wybierają metodę nagonki. Wtedy to sawannę przemierza czarno-biała armia licząca nawet po kilkadziesiąt tysięcy ptaków, nie dając szans żadnym owadom czy gryzoniom. Genialnie radzą sobie na przykład z szarańczą. Dlatego tak wielkim szacunkiem cieszą się w plemionach Kikuju. Nazywane są nawet njuu, co znaczy „ptak od szarańczy”. Skąd wiadomo, że to nasze? Polska jest bocianią potęgą – żyje u nas 55 tys. par, podczas gdy u Niemców tylko 5 tys. Poza tym zwierzęta mają obrączki, czyli takie swoiste paszporty. W tym roku wszystkie pentowskie młode je dostały, a akcję „wydawania dokumentów” prowadziło Towarzystwo Przyrodnicze „Bocian”.
Rajd do Afryki
Odlatują partiami. Znikają z jednego gniazda, potem z kolejnego. W półtora tygodnia zwiną się wszystkie. Najpierw młode, które z braku kondycji startują nawet w połowie sierpnia. Prowadzą je biegli w wyznaczaniu trasy emeryci. Z kolei rodzice muszą się jeszcze chwilę podtuczyć i odpocząć po trudach wychowania dzieci.
– W jaki sposób zapamiętują drogę? Też się zastanawiamy. Chyba mają GPS – śmieje się pan Bogdan. Lecą zazwyczaj na wysokości półtora kilometra i nie machają cały czas skrzydłami, tylko szybują, wykorzystując kominy powietrzne. Na zimowiska wybierają Afrykę. Młode zostają w północnej, starsze kierują się wzdłuż Nilu do Jeziora Wiktorii i w dół do Ruandy. Jednego z tutejszą obrączką widziano pod Johannesburgiem!
Państwo Toczyłowscy już zaczynają za nimi tęsknić, bo ptaki są najlepszymi sąsiadami. – Plotek nie roznoszą, do garnka nie zaglądają – śmieje się pani Henryka.
Tekst: Beata Woźniak
Zdjęcia: Beata Woźniak, Mateusz Matysiak/Ekoserwis, Andrzej Rybczyński/PAP, Shutterstock
Więcej: www.pentowo.pl