Lidka Kłosowska z mieszania smaków i zapachów zrobiła rodzinny biznes. Nazwała go Luks Pomada.
Najfajniejsza część biznesu
Maksiu, Lili, chodźcie spróbować, czy nie za kwaśne! – Lidka miesza w garze różową, apetycznie pachnącą papkę. To rabarbar z płatkami róży i cytryną. Z własnej grządki, rzecz jasna. Przed chwilą ścięła łodygi, wyszorowała, obrała ze skórki, pokroiła w kostkę. Mąż Wojtek sprawdza smak. – Może jeszcze ciut cukru – zastanawia się. – Rabarbaru nie przesłodzisz, ma w sobie tyle naturalnego kwasku. – Czy też możemy skosztować? – pytam. – Pewnie – podaje nam łyżki – chociaż kwaśny, dodałam trochę soku z cytryny i startej skórki, żeby wyszedł ładny kolor i aby nadać konfiturze cytrusową nutę.
Próby garowe, jak Lidka nazywa dopracowywanie receptur, to najfajniejsza część biznesu. Uczestniczą w nich rodzina i przyjaciele. Wojtek zawsze pomaga przy smażeniu pomidorów, dzieci – siedmioletni Maks i pięcioletnia Lila – wolą słodkości. Pewnie nie wpadłaby na pomysł konfiturowego biznesu, gdyby nie to, że syn jest alergikiem, od małego na diecie. Poza tym powidła mamy uwielbia najbardziej na świecie.
Jak rozkręcić markę spożywczą?
Wcześniej chodziły jej po głowie różne pomysły, każdy jakoś tam związany z jedzeniem, bo po urodzeniu dzieci ocknęli się i zaczęli zwracać większą uwagę na to, żeby nie dostawały sztucznych barwników czy konserwantów. – Pomyślałam, że ręcznie robione, smażone tradycyjną metodą w małych partiach smakołyki, pasteryzowane tak jak w domu, bez sztucznych zagęszczaczy, konserwantów czy barwników, ba, nawet ręcznie oklejane etykietkami, powinny zaskoczyć. Przyznaje ze śmiechem, że najpierw korciły ją nalewki. – Miałam 60 butelek, jeszcze w ciąży nastawiłam pigwę z koniakiem, wiśnię na rumie z przyprawami, winogronówkę, ratafię. Ale na działce wyhodowaliśmy wspaniałe pomidory, jabłka, porzeczki. Mamy też aronie, morele, orzechy, winorośl, dynie, cukinie oraz ulubione ogórki i zioła. To przeważyło.
Postanowiłyśmy z koleżanką rozkręcić markę spożywczą, wykorzystywać nasze tradycyjne przepisy, ale też ściągać kulinarne ciekawostki ze świata. – Dużo gotujemy, lubimy jedzenie, zabawę smakami, z wakacji zawsze przywoziliśmy z Wojtkiem słoiki z pikantnymi owocami robionymi na wschodnią modłę. Pomyślałyśmy – a może chutney? Oczywiście dopasowany do naszego gustu, mniej kwaśny i mniej ostry niż oryginalny. Pasuje do serów, mięs, grilla, warzyw i pieczywa, poza tym przecież w Polsce też robiło się owoce i warzywa na ostro.
Wiedziała, z czym się mierzy, pracowała w marketingu dużej firmy. Ale postawiła wszystko na jedną kartę, bo nie uśmiechał jej się powrót do korporacji i harówka po dwanaście godzin na dobę. Pomysłów na nazwę firmy było kilka, ale Luks Pomada wygrała, bo obie lubią lata 20. Firma wystartowała w lipcu dwa lata temu, w szczycie owocowego sezonu. – Myślałam, że nie wyjdę z garów. Czasem trwało to trochę, zanim doszłam do właściwego smaku. Mąż narzekał, że w całym domu śmierdzi, bo eksperymentowałam w naszej kuchni, a jak się dodaje orientalne przyprawy, na przykład indyjskie i ocet, to aż bucha zapachami.
Płaski smak pomidorów
Jest domowym specjalistą od sosów pomidorowych, więc właśnie te owoce poszły na pierwszy ogień, tylko że zielone. Ponieważ nie mogły dopracować z koleżanką receptury, więc na drugi ogień poszły śliwki, pomidor czerwony i rabarbar. – Równolegle smażyłam i doprawiałam 12 chutneyów. Walczyłam z pomidorami, bo ciągle mi się wydawało, że mają za płaski smak. Ale śliwki i rabarbar na domowych próbach garowych wychodziły od razu tak pyszne, że trzeba było jak najszybciej przepisy dopasować do stulitrowego garnka, a to wcale nie było proste. – Nad własną patelnią panujesz, a nad takim kotłem? Poza tym te sosy dojrzewają, ocet z nich wyparowuje, następnego dnia smakują inaczej. Miałyśmy z tym trochę zabawy.
Znalezienie miejsca do produkcji okazało się niełatwe, ale na targach zdrowej żywności spotkała właściciela firmy, który wynajął jej kocioł wraz pracownikiem „do mieszania”. Łyżka była wielka jak łopata, a w kotle mieściło się 300 litrów. Dzięki temu doświadczeniu nauczyła się, na czym polega robienie przetworów na skalę większą niż domowa. Już na początku zaproponowała siedem smaków chutneyów i konfitur. U tego samego producenta mogła ogłosić skup mniej popularnych, zapomnianych nieco polskich owoców i warzyw, jak rabarbar, mirabelka czy polny zielony pomidor. Same z koleżanką robiły testy opakowań w internecie i na sklepowych półkach. Jeździła ze słoikami na imprezy jedzeniowe, gdzie wszystkiego można spróbować. Zaczęła od modnego Urban Marketu, potem był Le targ, Nowy Targ, Targ Śniadaniowy, Czas na ser w Lidzbarku czy krakowski Najedzenifest. Dziś na hasło Luks Pomada oblizują się nie tylko warszawiacy.
Powidła muszą mieć cukier
Od czasu do czasu Lidka trafia na jakieś absurdalne przepisy, na przykład taki, że powidła, zgodnie z ustawą, muszą mieć 54 procent cukru, inaczej nie mogą się tak nazywać. – Przecież dawniej śliwki wysmażało się albo wypiekało bez cukru, więc w ogóle nie chcę go sypać. Nie na darmo jednak pracowała w marketingu. Wypuściła na rynek „ekologiczną śliwkę długo smażoną” i z wdziękiem dopasowała się do przepisów.
W słoikach Luks Pomady można znaleźć czarny bez według receptury z lat 20., czerwone porzeczki z wanilią i maliną, chutneye (czatni) z czerwonych pomidorów i na ostro z zielonych, śliwkę z imbirową nutą, rabarbar z orientalnym posmakiem, suskę sechlońską z chili i migdałem. Najlepsze pomysły wpadają jej do głowy na ukochanej działce pod Modlinem, gdzie mazurscy cieśle postawili drewniany dom. Właśnie dopieściła żurawinę z orzechami laskowymi, która być może jeszcze w tym roku trafi do sklepów.
Tekst: Joanna Halena