Magda i Marcin jeszcze niedawno byli stuprocentowymi mieszczuchami. Dziś on daje jej w prezencie… słup z bocianim gniazdem, a ona kombinuje, co posadzić w ogrodzie, żeby zwabić jak najwięcej motyli.
Odkąd się poznali, wiedzieli, że prędzej czy później uciekną z Częstochowy na wieś. Każda okazja, żeby ruszyć za miasto, była dobra, najchętniej jeździli w Tatry. Tam właśnie znaleźli pomysł na życie – poznali górali, którzy robili koce i ubrania z owczego runa. Postanowili spróbować tego samego. Firma na kilka lat uziemiła ich w mieście.
Marchewki na zdrowie
Szukając miejsca na weekendowe wypady, wybrali Biskupice, tylko pół godziny samochodem od Częstochowy. Rozstania z działką na Jurze przychodziły im jednak coraz trudniej, aż w końcu stwierdzili, że zasuwanie co tydzień ogromnych okiennic jest kompletnie bez sensu i przeprowadzili się na stałe. – Czujemy się tu jak na nieustających wakacjach. Mogę usiąść o świcie na ławce przed domem i nikt mi nie zagląda do kubka z kawą – śmieje się Magda. Jest nie tylko rannym ptaszkiem, ale i zdecydowanym.
Od początku wiedziała, jakie gniazdo chce tu uwić. Na dom przerobili zrujnowaną stodołę, a w lichym budynku obok urządzili pokoje dla gości. Do pomocy zaprosili zaprzyjaźnionych górali, bo kto by lepiej poradził sobie z ciesielką. Dzięki ogromnym oknom na przestrzał do domu ze wszystkich stron zagląda ogród – oczko w głowie Magdy. Od niedawna mają też warzywnik, który uprawiają zgodnie z zasadami permakultury. Cóż to takiego? Metoda całkowicie naturalna, która nie szkodzi środowisku. – Dno warzywnych skrzyń wyłożyłam kartonami, pod którymi wylęgają się dżdżownice. Na to poszły warstwy liści brzozy i ziemi, a na wierzchu ściółka ze słomy i trawy. Między marchewkami, burakami i pietruszkami rosną kwiaty, które ściągają na siebie mszyce. Niczego nie pryskamy chemią – tłumaczy.
Przywrócili do porządku rozpadającą się ziemiankę i obsadzili ją ziołami. Trzymają tam soki z malin, jagody w cukrze, syropy z czarnego bzu i sosny.
reklama
Wabienie boćka
Na podwórzu pachnie nie tylko aksamitkami i nasturcjami, ale także dziewanną, miętą, różami i malinami, bo Magda próbuje zwabić do budki motyle. Marcin to zapalony grzybiarz, więc na działce posadzili sosny i brzozy, a pod nimi grzybnię. Jesienią wystarczy wyskoczyć do ogrodu po prawdziwki i podgrzybki do zupy.
Ich szacunek dla przyrody widać na każdym kroku. Zamiast ścinać chory modrzew, zabawili się w lekarzy. Drzewo pękło i usychało, zbudowali więc konstrukcję podtrzymującą konary i ocalało. Kiedy Marcinowi zamarzyła się woda na działce, zdecydowali, że będzie to obrośnięty szuwarami staw, a nie basen w kafelkach. Pływają w nim okonie. Magda śmieje się, że natura czasem wymyka im się spod kontroli. – Planowaliśmy, że w stawie zamieszkają tylko dwie ryby, ale najwyraźniej im u nas dobrze, bo mamy już pięć.
Na razie nie udał się tylko eksperyment z bocianem, który latał po okolicy. – Chciałam, żeby u nas zamieszkał, ale nie wiedziałam, jak go namówić. Aż tu któregoś dnia mąż zrobił mi prezent i przywiózł… potężny słup z profesjonalnie wykonanym stelażem na gniazdo. Bociek obejrzał i nawet przylatywał do niego ze swoją partnerką, ale na stałe zostać nie chciał – opowiada Magda. Mimo wszystko nazywają gniazdo „bocianią metą” i czekają, aż ptaki się z nim oswoją.
Kiedyś hodowali też kury, ale musieli odpuścić. Seter Fredek ostrzył sobie na nie zęby. Teraz leniwie wałęsa się po placu w towarzystwie kotki i koni, które kocha starsza córka. W swojej stajni Majka ma dwa wspaniałe fryzy.
W sypialni gospodarzy na honorowym miejscu – nad łóżkiem na ścianie – wiszą dwa kamienne serca. To prezent od budowniczych górali. Wyciosali je i wmurowali.
Są także inne pomysły zakopiańskich cieśli: gazetnik z wiejskiego korytka i ławy ze 140-letniego świerka. Górale, goszczący niegdyś Magdę i Marcina, są teraz stałymi gośćmi na Jurze.
Tekst: Monika Leszczyńska
Stylizacja: Jolanta Musiałowicz