Martusewiczów jest czworo. Mama Magda, tata Marek i dwaj synowie. Heniek piecze pyszne ciasta i gotuje obiady, młodszy Joachim ma smykałkę ogrodniczą i z zapałem pomaga w ogrodzie i warzywniku. Mieszkają w Kotowie, w chacie za wsią, a dookoła tylko łąki i pola, do najbliższego sklepu kilka ładnych kilometrów.
– Gdzie kuźnia, tam hałas, więc dom kowali powinien stać na uboczu, żeby nie przeszkadzać sąsiadom – tłumaczy Magda. Między innymi dlatego kupili tę stuletnią chatę.
Ale są jeszcze co najmniej dwa inne powody. Sentymentalny, bo tu w okolicy się poznali – Marek jest miejscowy, a Magda, jeszcze jako nastolatka, przyjeżdżała do rodziny na wakacje. Ekonomiczny, bo dom z kawałkiem ziemi wystawiono na sprzedaż za naprawdę niewielkie pieniądze i było ich na niego stać.
Drobna, uśmiechnięta, zazwyczaj z rozpuszczonymi włosami, trudno poznać, że na co dzień stoi przy kowadle. – Pokutuje taki stereotyp, że kowal to musi być wielki, umięśniony facet. Ale to nieprawda! W kuźni bardziej kuje się głową niż mięśniami, a od siły ważniejsza jest precyzja. A czy to nie jest właśnie kobieca cecha? – denerwuje się Magda. Nie lubi, gdy ludzie traktują ją jak ciekawostkę przyrodniczą. Podobno, oprócz niej, w Polsce jest tylko jeszcze kilka pań, które zajmują się kowalstwem, ale w Rosji, na Ukrainie czy w Ameryce to rzemiosło wśród płci pięknej popularne. – Uwielbiam pracę z metalem, dobrze czuję ten materiał. Tylko na pozór jest twardy i ciężki, ogień sprawia, że stal staje się plastyczna i można wyczarować z niej różne cuda – mówi.
Metaloplastyką interesowała się od dziecka, najpierw jako dziewczynka z zapałem lutowała cyną różne blaszki, potem było liceum plastyczne w Gdyni i klasa metaloplastyki, a na koniec praktyki w kuźni. I to właśnie one zdecydowały o jej losie.
reklama
W pracy pomaga Marek, są zgranym duetem, rozumieją się bez słów. Magda zazwyczaj planuje, jak przedmiot ma wyglądać, a mąż wymyśla, jak połączyć ze sobą wykute elementy, aby kwietnik, krzesło czy świecznik były stabilne i wygodne. – W kuźni najlepiej pracuje się we dwójkę, dlatego jak świat światem każdy kowal miał przy sobie pomocnika. I ten pomocnik walił wielkim młotem tam, gdzie pokazywał mu kowal... Proszę zgadnąć, kto w naszym zespole jest kowalem, a kto pomocnikiem? – pyta zaczepnie Marek, chwytając pięciokilogramowy młot.
Z metalu zrobią prawie wszystko – od gwoździ po meble, balustrady, rzeźby do ogrodów. Najbardziej lubią zamówienia niepowtarzalne. Ostatnio na przykład łamali sobie głowy, jak wykuć wielkie pinezki do ozdobienia drewnianych stylowych drzwi. – W Polsce nie ma szkół kowalskich i wszystkiego trzeba się uczyć metodą prób i błędów. Dlatego kowalstwem artystycznym zajmują się wyłącznie zapaleńcy, dla których jest to także sposób na życie i pasja – tłumaczy Magda. – Jeśli się tego nie kocha, nic się nie osiągnie. Ja czasami miewam nawet sny o kowalstwie...
Na kuźni ich życie się nie kończy. Martusewiczowie mają także inne pasje. Choćby ogrodnictwo. Wokół domu Magda hoduje kwiaty. Latem rozkwitają w Kotowie setki róż i powojników, które pną się po wykutych specjalnie dla nich metalowych podporach. Tuż za ogródkiem jest sad, gdzie rosną stare odmiany jabłoni, prawie wszystkie zaszczepione przez gospodynię, oraz jagodnik z porzeczkami, malinami i agrestem. Więk-szość krzewów pochodzi z opuszczonych gospodarstw warmińskich, gdzie nikomu już nie były potrzebne. Z drugiej strony domu mają jeszcze warzywnik z sałatami, szczypiorkiem, pomidorami i ziołami. Magda czasami znajduje też trochę czasu, żeby usiąść przy sztalugach i coś namalować. Najczęściej stare drzewa, rosochate wierzby rosnące na miedzach i przy drogach. Skąd ta słabość? – Są takie tajemnicze. Może dlatego, że – jak kiedyś ludzie po wsiach opowiadali – mieszka w nich diabeł – śmieje się kowalka.
Tekst: Jolanta Zdanowska