Latem wszyscy chcą tu spędzać wakacje. Jesienią Alicja skrzykuje przyjaciółki na grzybobranie, a Marek kolegów na motocyklowe przejażdżki. Ten dom nigdy nie stoi pusty.
Alicja uchyla okno i łapie łyk rześkiego powietrza znad jeziora. Nie budzi męża, zresztą za chwilę sam zejdzie zwabiony zapachem kawy i… smażonej kaszanki. – To niezwykłe, że tutaj smakuje nam prawie wszystko – śmieje się.
Zanim w domu zrobi się gwarno, a zrobi, i to bardzo, poranną ciszę przerywa jedynie szum otaczających dom starych brzóz, olch i jesionów oraz brzęczenie owadów kołujących nad krzakami hortensji i pęczkami mięty. Czasami pod oknami przemknie jakaś sarna albo jeleń.
Gospodyni schodzi do salonu i otwiera na oścież drzwi na taras. Przysiada na chwilę i patrzy na zielone korony drzew. – To mnie uspokaja, dobrze nastraja. Ale dość. Czas na śniadanie. Nad jeziorem Kośno zaczyna się piękny, słoneczny dzień...
Alicja i Marek na co dzień mieszkają w Warszawie. Choć założony przed laty interes mógłby kręcić się sam, a dzieci – Michał i Ola – są dorosłe, oni wciąż dużo pracują. Dlatego każdą wolną chwilę wyko-rzystują, by przyjechać tu, nad jezioro ciszy – jak mówią – zresetować się i przypomnieć, co w życiu ważne. A ważna jest rodzina. – Niektórzy uważają, że z nią tylko na zdjęciu wychodzi się dobrze. Nam razem dobrze jest wszędzie, a tu, w mazurskiej głuszy, najlepiej – przyznaje Alicja.
Zanim ją znaleźli, minęło sporo czasu. Mazury znali jak własną kieszeń i wiedzieli, że kiedyś zbudują tu dom. Przez wiele lat spędzali tutaj wakacje, mieszkali w hotelach, przyglądali się. Marek jeździł motocyklem, szukając miejsc, gdzie nie będzie słychać krzyku turystów.
Trzy lata temu się udało. Znaleźli dużą działkę ze starym domem i własnym dostępem do jeziora. To Alicja podjęła męską decyzję: kupujemy! – Od razu zabraliśmy się do roboty. Pomyślałam, że im szybciej zaczniemy, tym szybciej usiądziemy na wymarzonym tarasie. Remont zajął im zaledwie rok.
Dom, choć z zewnątrz wygląda na większy, ma niewiele ponad 200 metrów. Na dole kuchnia, spory salon i jadalnia, na górze trzy sypialnie z łazienkami. Zbudo-wany jest ze świerkowych bali. – Pachnie cudnie, a jak się w nim śpi – zachwyca się Alicja.
Zachowali główną część starego budynku, ale powiększyli ją o dwa zadaszone tarasy. Przeprawy zaczęły się przy wyborze koloru, lecz i tym razem baby przekrzyczały panów. – Mąż chciał, by dom był ciemniejszy. Stolarz załamał się, gdy usłyszał, że jego schody zamierzamy zbezcześcić białą farbą. A malarz zwlekał z malowaniem. Bo kto to widział, by zdrowe drewno malować na biało?! Jednak Alicja, Ola i Dominika – projektantka, której powierzono wykończenie domu – nie dały za wygraną, tłumacząc, że będzie pięknie, lekko, skandynawsko. – Zaufałam Dominice, bo niespecjalnie znam się na detalach, dekoracjach i nowościach – opowiada gospodyni. Efekt zachwycił nawet buntowników. A gdy w tamtym roku odwiedził ich przyjaciel Szwed, mieszkający pod Karlskroną, i powiedział, że czuje się jak u siebie, nikt już nie mówił, że inaczej byłoby lepiej.
Klimat miał być mazurski, stąd proste meble, minimalne dekoracje. – Wybrałyśmy wiklinowe, marynistyczne lampy, krzesła z krzyżakami – tłumaczy Dominika. I wszędzie drewno. No prawie wszędzie. – Patrząc na podłogę, nikt nie wierzy, że to ceramika. – A jaka praktyczna – dodaje Alicja. Mycie zajmuje chwilę, a jest po kim sprzątać. – Bywało już, że przyjmowaliśmy dwadzieścioro gości naraz: rodzinę z dzieciakami, naszych przyjaciół i przyjaciół naszych dzieci. Latem przy pięknej pogodzie na pomoście nie ma gdzie palca wcisnąć. Jak sardynki obok siebie leżą starsi i młodsi. Bracia, siostry, kuzyni. Ci, którzy się nie zmieścili, spacerują po lesie, inni pływają kajakiem, a jeszcze inni krzątają się po kuchni i przygotowują obiad. Wspólne gotowanie to zresztą ich ulubione zajęcie.
Wszyscy przywożą tu swoje pomysły. – Nawet dzieci pomagają, a i panów nie wyrzuca się z kuchni – mówi gospodyni. – Ostatnio z Olą stwierdziłyśmy, że trzeba założyć księgę gości. Zamiast zwykłego wpisu każdy zostawi swój ulubiony przepis. To będzie nasza rodzinna książka kucharska.
Zawsze, gdy wyjeżdżają, domu pilnują czarne dzikie koty. – Odkąd zobaczyłam, jak jeden przegonił kiedyś lisa, jestem pewna, że do naszego powrotu nic złego tu się nie stanie – śmieje się Alicja.
Tekst: Agata Daniluk
Zdjęcia: Rafał Lipski
Stylizacja: Anna Tyślerowicz