Stoimy na szczycie góry, słońce jest nisko (wschodzi lub, rzadziej, zachodzi), za naszymi plecami, pod nami kłębią się chmury. I wtedy nagle na lustrze chmur pojawia się ogromny cień naszej postaci. To widmo Brockenu.
Zdarza się, że cień lub tylko jego głowa otoczone są tęczową aureolą – glorią. Wrażenie jest niesamowite. Co ciekawe, można zobaczyć tylko własne widmo Brockenu, nawet osoby stojące tuż obok nas go nie widzą.
Na spotkanie z cieniem na chmurze mamy szansę właśnie teraz, gdy lato odchodzi. Nazwa pochodzi od najwyższego szczytu gór Harzu, gdzie po raz pierwszy opisał je w 1780 roku Johann Esaias Silberschlag. Tam pojawia się dość często. W polskich górach spotkacie je w Tatrach i na Śnieżce.
Natomiast co do tego, czy należy się z takiego spotkania cieszyć, zdania są podzielone. W 1925 roku Jan Alfred Szczepański, literat, publicysta, krytyk teatralny i filmowy oraz słynny polski taternik, wymyślił żywy do dziś przesąd. Podobno ten, kto ujrzy widmo Brockenu, zginie w górach. No chyba że zobaczy je po raz trzeci – wówczas urok się odczynia, a człowiek ten na zawsze już pozostaje w górach bezpieczny.
O wiele groźniejsze są ognie świętego Elma – małe, ciche, seryjne wyładowania elektryczne. Zwiastują burze z piorunami, więc lepiej ich nie podziwiać za długo, tylko zmykać ze szlaku. Pojawiają się na krawędziach skał w postaci iskier, łun lub „świetlnych miotełek”. Mogą im towarzyszyć dziwne dźwięki: syczenia, gwizdy, poświstywania. Ognie można zobaczyć po zmierzchu, przed świtem lub przy bardzo dużym zachmurzeniu.
Tekst: Joanna Grzybowska, Monika Węgrzyn
Zdjęcia: shutterstock.com