Szukali swojego miejsca na końcu świata, w pustynnej Australii, a ono czekało na nich tuż obok, niedaleko Warszawy.
Julita i Paweł Sanderowie, malarze, z Warszawy uciekli w czasie stanu wojennego, jak najdalej się dało – do Perth, na drugi koniec świata. Wrócili dopiero po 15 latach, bo zamarzyli o stworzeniu swojego prywatnego parku narodowego.
– Napatrzyliśmy się, jak Australijczycy dbają o przyrodę i też chcieliśmy ocalić choć malutki fragment świata – mówi Julita. Tych parunastu hektarów ziemi szukali po całej Polsce, a trafili do Wilczorudy nad rzeką Jeziorką, 50 kilometrów od Warszawy.
– Było wrześniowe, słoneczne popołudnie, takie jak dziś. Pamiętam, że urzekło nas to miejsce i jego historia – wspomina Julita. Ruszamy więc (z ukochanymi psami: Szaką, suczką wziętą z przytułku, i przybłędą Mietkiem) na spacer po okolicy.
Przystanek I: Rzeka Jeziorka. Pachnie dzika mięta, stuletnie wierzby pochylają się nad wodą. W 1920 roku powstało tu niewielkie gospodarstwo. Jego sercem był młyn napędzany wodą spiętrzaną na rzece. Julita pokazuje ruiny porośnięte trawą. W międzywojniu miejsce to było modnym wśród warszawiaków letniskiem. Już widzę tłumek mieszczuchów w śmiesznych majtasach na szelkach kąpiących się w Jeziorce. Panie w kapeluszach czytają pod gruszą powieści Dołęgi-Mostowicza, a roześmiane dzieci grają w serso.
Przystanek II: – Gdzieś tutaj – mówi Julita, pokazując miejsce niedaleko młyna – była za okupacji mała elektrownia wodna. Zbudował ją jeden z mieszkańców, żeby słuchać radia i odbierać informacje o zrzutach dla powstańców, które odbywały się w okolicy. Ale w latach 60. młyn spłonął i gwarne życie zaczęło cichnąć. – Może i trochę szkoda, ale przyroda na tym skorzystała – twierdzi Julita.
Przystanek III: Dzika łąka. Już o 6 rano Paweł przychodzi tu z kosą. Zawsze tak ścina trawę, bo nie znosi warkotu kosiarki. Czasem maluje obraz albo wraca do rzeźby Świętowita, którą robi już od paru lat.
Przystanek IV: Świerkowy las. Tu Paweł, w towarzystwie wiewiórek, zbiera drewno na opał. Są też orzechy włoskie i leszczyny. – Nic z nich nie mamy, nasze rude sąsiadki zawsze zdążą nas ubiec – śmieje się Julita.
Przystanek V: Stary domek przy drodze. Był zrujnowany, ale Julita i Paweł cudnie go odremontowali. Położyli na ścianach kolorowe tynki i urządzili galerię sztuki. Do współpracy zaprosili znajomych z Akademii. Są obrazy Sławomira Zwierza, pejzaże Leszka Jampolskiego, karty z malarskiego pamiętnika Anny Ziai i akwarelowe konie Pawła. Julita najbardziej lubi ceramiczne „kwiaty doniczkowe” Joli Wołocznik i „ludowe” obrazy metalowe Waldka Petryka. Najwięcej radości sprawiają rzeźby z papier mâché Leszka Puchalskiego. – Na „sikającego burka” zawsze ktoś się nabiera.
Przystanek VI: Minikawiarenka. – Mamy tu maliny, dzikie poziomki, borówki kanadyjskie i mnóstwo jabłek ze starych jabłoni. Robimy z nich musy, wino i nalewki. Jest też spécialité de la maison: torcik śmietanowy cioci Pawła, Górnoślązaczki Kazi, która całe życie uważała, że rolą kobiety jest dbanie o dom. Obdarowała rodzinę masą genialnych przepisów. Torcik to kilka warstw placków z kruchego ciasta przekładanych bitą śmietaną z dodatkiem cytryny, a do tego wiśnie lub jagody w syropie.
Spacer był cudny. – Marzy nam się, żeby przyjeżdżali tu goście – mówi Julita – żeby wróciło letnisko dla warszawiaków. Jak przed wojną.
Tekst i stylizacja: Kasia Mitkiewicz
Zdjęcia: Marek Szymański
Galeria i Gospodarstwo agroturystyczne Po Młynie, www.pomlynie.com, julita.sander@gmail.com
Za pomoc w sesji dziękujemy Impresji w Piasecznie.