Ekologiczne warzywa, organiczne jogurty, domowe sery… Uwaga, te nazwy to często zwykłe mydlenie oczu! Nie dajmy się nabić w ekobutelkę.
Wchodzimy do sklepu ekologicznego i wydaje nam się, że jesteśmy bezpieczni, bo na półkach leży wyłącznie jedzenie najlepszej jakości. Tu tradycyjne kiełbasy, tam dżemy według babcinych przepisów, z ufnością sięgamy po ekosoki albo ser z etykietką „slow food”. Nie dajmy sobie jednak zamydlić oczu. W polskich sklepach ekologicznych nie wszystko jest… eko.
Szukaj liścia
Jedzenie może być nazywane ekologicznym tylko wtedy, gdy przy jego produkcji nie używano chemii rolnej, czyli sztucznych nawozów, środków ochrony roślin, hormonów, antybiotyków, barwników i polepszaczy smaków. Mogą natomiast pojawiać się konserwanty. Azotany i azotyny dodaje się do przetwarzanego na wędliny mięsa, aby zabić bakterie. Innego sposobu na razie nie wymyślono.
Jak rozpoznać, czy to, co sprzedają sklepy ekologiczne, chemii nie zawiera? – To proste – mówi profesor Ewa Rembiałkowska, kierownik Zakładu Żywności Ekologicznej warszawskiej SGGW. – Jedzenie eko musi mieć certyfikat – jego znakiem jest unijny „ekoliść”. Ten, kto na półce „jedzenie ekologiczne” kładzie produkty bez certyfikatu, popełnia wykroczenie.
Żeby mieć pewność, że nikt nas nie oszuka, kupujmy więc żywność z ekoliściem. Kiedy wybieramy się po warzywa czy owoce na bazar i sprzedający zapewnia, że ma produkty ekologiczne, poprośmy o certyfikat. Jeśli nie chce go pokazać, a jedynie przekonuje, że pochodzą z pewnego źródła, pozostaje wierzyć lub nie. Możemy oczywiście zapytać, skąd bierze towar, ale czy coś na tym zyskamy? Wyobraźmy sobie, że jedziemy do gospodarstwa i pytamy właściciela, czy stosuje chemię. Na sto procent odpowie, że nie.
Uwaga, nazwa
Bardzo często dajemy się nabrać na piękne słowa. Wydaje się nam, że jeśli coś ma w nazwie „tradycyjny” czy „regionalny”, jest zarazem ekologiczne. A to nieprawda. Produkty takie są zazwyczaj przygotowywane starannie i dodaje się do nich jak najmniej sztucznych dodatków, ale na tym koniec. Równoznaczne z określeniem „ekologiczny” są tylko: „biologiczny” i „organiczny”. Jakie jeszcze hasła możemy spotkać w sklepach?
Slow food. Żywność spod znaku ślimaka, symbolu ruchu „slow life” – nisko przetworzona, bez barwników, polepszaczy. Jedzenie takie powstaje powoli. Tradycyjne wędzenie, dojrzewanie, marynowanie pozwala zachować smak i zapach, a do tego jest zdrowe.
Żywność tradycyjna. To inaczej jedzenie z historią. Historia ta musi mieć co najmniej 25 lat, młodsze sposoby wytwarzania nie są brane pod uwagę. Możemy mieć pewność, że żywność tradycyjna przygotowywana była starannie, według historycznie potwierdzonych metod, i że jedzenie to jest wysokiej jakości. Ale nie znaczy, że jest wolne od chemii.
Zdrowa żywność. – Takie określenie powinno być ścigane prawem! – uważa profesor Rembiałkowska. – Nie ma czegoś takiego! Bo co taka nazwa znaczy? Że to, co jemy, jest zdrowe. A jak to udowodnić? Nie da się. Takie hasła to oszukiwanie kupujących.
Uroda to nie wszystko
Zawsze wydawało mi się, że piękne i duże warzywa czy owoce hodowane są „na chemii”, a zdrowe jabłko powinno być małe i z robaczkiem. – Nic podobnego – mówi profesor Rembiałkowska. – Największe marchewki, jakie widziałam, pochodziły z gospodarstwa ekologicznego. Wszystko zależy od klimatu, urodzaju, tego, jak żyzna jest gleba.
Prawdą jest też to, że na polu ekologicznym niektóre warzywa będą małe, inne większe. To dlatego, że nawozu naturalnego – kompostu – nie rozrzucimy idealnie równo, jak to się odbywa w przypadku oprysków chemicznych. Statystycznie rzeczywiście plony eko są mniejsze, często mniejsza jest też średnia wielkość warzyw. Ekologiczna główka białej kapusty waży przeciętnie około 3 kilogramów, konwencjonalna – dwa razy więcej.
Zapłacisz więcej
Eko znaczy drożej. Dlaczego? W ekogospodarstwie więcej rzeczy robi się ręcznie, czyli pracuje ciężej. Nie używa się nawozów sztucznych, zatem plony są mniejsze. Podobnie z hodowlą zwierząt. – U nas zwierzęta mają lepiej. Dostają dobrą paszę, dużo ruszają się na świeżym powietrzu, nie są szpikowane antybiotykami ani środkami przyspieszającymi wzrost i zwiększającymi masę. Dlatego ekohodowla krowy trwa dłużej niż taka konwencjonalna – tłumaczy Mieczysław Babalski, właściciel ekologicznego gospodarstwa Biobabalscy. On sam został ekorolnikiem, ponieważ miał dość szprycowania wszystkiego chemią. – W technikum i na studiach: chemia. Poszedłem do pracy w PGR – to samo. Kiedyś zrobiliśmy badania. 70 procent zwierząt chorowało na białaczkę. Co się z nimi stało? Poszły do rzeźni. I na nasze stoły. Problem zniknął. Nikt się nie zastanowił, dlaczego chorowały. Przeraziło mnie to.
Dlatego wrócił na swoje i postanowił poprowadzić gospodarstwo ekologiczne. Dla niego chwasty i szkodniki, z którymi na ogół tak zaciekle się walczy, są sprzymierzeńcami. – Chwasty to zioła, które leczą ziemię. Jeśli się pojawiają, znaczy, że popełniamy jakiś błąd, a one chcą go naprawić.
Albo szkodniki. Są strażnikami roślin, wskazują, że coś jest nie tak, że na przykład drzewo rośnie w złym miejscu albo glebie. Trzeba obserwować, zastanawiać się i czasem reagować, a czasem… nie. W maju, w czasie pełni, mieliśmy inwazję mszyc. Przeczekaliśmy – po kilku dniach zniknęły. W gospodarstwie konwencjonalnym zaraz by zrobili oprysk i wykończyli i mszyce, i te owady, które z nimi walczą.
Rolnicy z paczki
Kupując ekojedzenie, płacimy więc za jakość, za to, że jest zdrowsze, że mamy szansę poznać jego prawdziwy smak. Ale nie tylko – na ekomodzie biznesy robią sklepy. – Żywność organiczna w hurcie jest tania, a niektóre produkty, choćby mleko, mają cenę identyczną jak zwykłe – mówi ekologiczny rolnik Jan Czaja. Razem z sąsiadami – Basią Zych i Staszkiem Ziółkowskim – założył sklep internetowy „Paczka od rolnika”. Do paczki należy elita: tylko ci rolnicy, którzy unikają jak ognia nawozów sztucznych, pestycydów, herbicydów, regulatorów wzrostu, dodatków do pasz i GMO. Unikają też pośredników i sklepikarzy. Dlaczego? Wyjaśnimy to na przykładzie. – Kilogram marchwi u rolnika kosztuje złotówkę, w sklepie 8 zł, my sprzedajemy po 5. Dzięki temu ludzi stać na ekologiczną marchew, a nam opłaca się ją hodować – tłumaczy Basia Zych.
Warzywa czy owoce eko w sklepach są średnio o około 30 procent droższe od tych uprawianych „chemicznie” (a jeszcze więcej, jeśli przywożone są z zagranicy – kilogram hiszpańskich jabłek: 17 zł za kilogram). Ale jakim cudem ekologiczna wołowina potrafi poszybować do 100 zł za kilogram, wieprzowe polędwiczki – do 120? – Sprowadzamy je z Niemiec i na cenę, już i tak wysoką, dodatkowy wpływ ma kurs euro – tłumaczą w sklepach Organic Farma Zdrowia. – Polskiej ekologicznej wołowiny jest mało.
– Pamiętajmy jednak, że mięso konwencjonalne pompują wodą. Płacimy za kilogram, a dostajemy mniej – dodaje Mieczysław Babalski. – Najlepiej kupować bezpośrednio w gospodarstwach ekologicznych – zachęca. Ale to nie takie proste. Nie wszystko możemy tam dostać. – Mleko – mówi Barbara Zych – mamy prawo sprzedawać tylko słodkie, i to wyłącznie wtedy, kiedy klient przyniesie własne naczynie. Zsiadłe to żywność przetworzona, a taką mogą handlować jedynie przetwórnie. Tak samo z kapustą. Kiszoną możemy sprzedawać w główkach – poszatkowanej już nie. Może dlatego ekogospodarstw jest ciągle mało. Praca w nich ciężka, a takie absurdalne przepisy życia nie ułatwiają.
Czas na wnioski. Czy warto płacić więcej? Ewa Rembiałkowska: – Lepiej wydać na piekarza niż na lekarza. Jeśli systematycznie, a nie tylko od czasu do czasu, będziemy jedli produkty bez chemii, unikniemy wielu poważnych kłopotów ze zdrowiem. – Coraz więcej osób decyduje się na ekojedzenie. Przybywa alergików – przyczyną uczuleń często jest właśnie chemia. Kupują też u nas młode mamy. Są niemowlaki, które karmię dosłownie od pierwszej marchewki – mówi Barbara Zych.
Jeśli nie eko, to…
Czasem nie mamy pod ręką sprawdzonego sklepu czy pewnego dostawcy. Są jednak owoce i warzywa, które, nawet jeśli pochodzą z tzw. upraw konwencjonalnych, wchłaniają mniej chemii niż inne. To przede wszystkim rodzina psiankowatych: pomidory, bakłażany, papryka. W miarę pewne są dyniowate: ogórki, kabaczki, cukinia, dynia, arbuz. Mięso bezpieczne jest tylko to od kur zielononóżek – te w ciasnym kurniku po prostu nie przeżyją.
Ekodylematy
• Czy mleko UHT może być eko?
To, co kupujemy w kartonie z napisem UHT (Ultra High Temperature), z mlekiem – poza kolorem – nie ma wiele wspólnego. Mimo to można mu przyznać ekocertyfikat. Nie ma chemii, to decyduje. Podobnie oliwa czy olej. Rafinowanie (oczyszczanie w temperaturze przekraczającej ponad 200°C) zabija naturalne witaminy. Ekolodzy spierają się więc, czy takie produkty powinny mieć certyfikat. – Rafinowanie dyskwalifikuje produkt jako ekologiczny – mówi Marek Szałowski, jedyny polski producent kreteńskiej oliwy z oliwek Olivabio. – A certyfikat to nie tylko kwestia uprawy, ale też wytłaczania oliwy, a potem paczkowania w atestowanych zakładach.
• Zanieczyszczone środowisko
Wyobraźmy sobie gospodarstwo położone przy autostradzie pod Katowicami, niedaleko huty czy kopalni. Przy bramie wjazdowej napis: „Rolnictwo ekologiczne”. Taka sytuacja to nie fikcja. W Unii Europejskiej od lat trwają dyskusje o tak zwanych czynnikach środowiskowych. Wielu przyrodników uważa, że należy je brać pod uwagę, badać glebę, powietrze i nie przyznawać certyfikatów gospodarstwom z terenów zanieczyszczonych. Ponieważ jednak trzeba by wykluczyć wielu rolników w Unii, nie ma odważnych, którzy zmieniliby przepisy.
Tekst: Joanna Derda
Zdjęcia: Karolina Migurska, Rafał Lipski, Michał Mrowiec/Archiwum