Paweł Górski dla tych owadów wyrzuci ubrania i buty, byle tylko zmieścić w walizce nowe okazy. Ba, gotowy jest nawet zrezygnować z części urlopu, tak jak wtedy, gdy znajoma dała znać, że zalęgło jej się coś w składziku drewna.
Na lotniskach jego walizki zawsze budzą zainteresowanie. Gdy wylatuje, celnicy biorą go za terrorystę: bo jak inaczej, gdy w torbie jest piła, dłuto, kilka scyzoryków. A kiedy wraca, traktują go jak duże dziecko: czy to do pomyślenia, by dorosły mężczyzna przywoził z wakacji patyki, konary, ba, nawet całe pniaki? Tymczasem Paweł Górski ani nikogo nie terroryzuje, ani nie myśli zachowywać się jak smarkacz. Adiunktowi weterynarii na SGGW przecież nie wypada. Sprzęt, patyki, to wszystko tłumaczy jedno słowo: „chrząszcze”.
Dla tych owadów wyrzuci ubrania i buty, byle tylko zmieścić w walizce nowe okazy. Ba, gotowy jest nawet zrezygnować z części urlopu, tak jak wtedy, gdy znajoma dała znać, że zalęgło jej się coś w składziku drewna. – Opowiadała, że jest czarne i ma wąsy. Czyżby to był węglarek? – pomyślałem. Nie, to niemożliwe, on rzadko występuje w Polsce, a jeśli już, to raczej na południu, tymczasem znajoma mieszka nad Narwią – wspomina Paweł. – Postanowiłem się upewnić, zostawiłem na wczasach rodzinę i pojechałem. Faktycznie, to był węglarek, czarny jak smoła. Przy okazji uporządkowałem znajomej składzik, wywożąc połowę opału. Bo taki opał to dla Pawła istna żyła złota.
W drewnie mieszka wiele larw chrząszczy. Paweł nacina nożem gałęzie, oskrobuje i sprawdza, czy są zasiedlone. Jeśli tak, zabiera i czeka, co z larw wyrośnie. To stąd zawsze ten nadbagaż w drodze powrotnej.
– Jest taka umowa, że w domu mogę trzymać tylko to, co już nie żyje – śmieje się. – Więc insektaria z patykami przeniosłem na uczelnię. Wyhodowałem na przykład już trzecie pokolenie węglarka – opowiada z dumą. – A raz miałem dorosłego zgrzypika złapanego na Tarchominie, który przeżył aż rok. Karmiłem go korą wierzbową.
Oprócz hodowli chrząszczy Paweł ma też całą kolekcję martwych okazów: dziesięć gablot, około 500 gatunków, w tym ponad 300 złapanych własnoręcznie (poluje na nie czerpakiem – wygląda to jak koszenie łąki, lub za pomocą parasola – odwrócony rozstawia pod drzewem, potrząsa gałęziami, a chrząszcze same spadają). Łapie tylko osobniki z rodziny kózkowatych (potocznie kozy). – Musiałem się na coś zdecydować. Chrząszcze to przecież najliczniejsza grupa zwierząt na świecie. Jest ich 450 tys. gatunków, w tym samych kózkowatych około 30 tys. A i tak mnóstwo wciąż pozostaje nieopisanych – wymienia jednym tchem. – Dlatego teren swoich poszukiwań ograniczyłem wyłącznie do naszego kontynentu, w tropiki już się nie zapuszczam, bo byłoby tego zbyt dużo.
W kolekcji ma m.in. kozioroga dębosza (na Mazowszu można go spotkać wyłącznie w Lesie Bielańskim, jest chroniony, ale Paweł ma go legalnie, kiedyś kozioroga tępiono, bo larwy osiedlają się w wiekowych dębach) czy borodzieja próchnika (największego polskiego przedstawiciela kózkowatych, te potężne owady potrafią przeciąć skórę jak żyletka). Najbardziej dumny jest jednak z błękitnej nadobnicy alpejskiej (kiedyś obiecał sobie, że jak ją wreszcie znajdzie, to sobie zrobi tatuaż – dziś nosi go na ramieniu) i z kózki z Kazachstanu, którą dostał od znanego rosyjskiego entomologa Michaiła Danilewskiego.
– Niesamowity gość z siwiutkimi, długimi włosami, ceniony znawca chrząszczy, który co rok na swojej stronie internetowej publikuje zaktualizowaną listę kózkowatych Europy. Zwykle z nikim się na gatunki nie wymienia, jeśli już, to sprzedaje za grube pieniądze. Tym razem zrobił wyjątek, bo miałem coś, na czym bardzo mu zależało: dalekowschodnią bardzo rzadką kózkę.
I pomyśleć tylko, ile zaoszczędził. Ceny niektórych chrząszczy sięgają nawet kilkunastu tysięcy euro. – Za Titanusa giganteusa, który nie mieści się w dłoni, ktoś zaśpiewał kiedyś 50 tys. euro. A cena rośnie wraz z wielkością: każdy centymetr więcej to dodatkowe 100 euro – tłumaczy Paweł. Kosztowne bywają też kary za złapanie chrząszcza, który jest pod ochroną. Sięgają nawet 100 tys. euro. Gdzie warto wybrać się na chrząszcze? – Grecja, Macedonia, Bułgaria to istny raj. No i Polska rzecz jasna, niekoniecznie wcale odległa. Raz kózkę znalazłem w Hali Mirowskiej, niejakiego kurtka – opowiada.
Na polowania wyrusza zwykle na przełomie maja i czerwca, bo wtedy na kózkowate jest sezon. Za to w najbliższym czasie rusza na targi entomologiczne w Pradze, największe w Europie. W pierwszy weekend października zjadą tam entomolodzy z całego świata. Paweł też. – Z 800 gatunków europejskich kózkowatych co najmniej 100 nigdy nie widziałem na oczy. Może tym razem trafię na jakiś nowy okaz.
Tekst: Monika Utnik-Strugała
Zdjęcia: Paweł Górski, Krzysztof Sztaba, shutterstock.com