Połączenie architektury Mazowsza i klimatu domu w Alpach, czyli drewno, kamień, intensywne ciepłe barwy. Choć do Francji daleko, nastrój tych miejsc jest podobny.
Maya Levy wyjechała z Polski pół wieku temu. Gdy nacieszyła się światowym życiem (w Paryżu prowadziła galerię sztuki współczesnej, w Méribel w Alpach pensjonat), postanowiła wrócić na dawne ścieżki. W malowniczych okolicach Tarczyna jej siostra od lat ma letni dom. Do osiedlenia się na Mazowszu skłoniły więc Mayę po równo: nostalgia za polską wsią i chęć zacieśnienia rodzinnych więzów. Mieszka tu od wiosny do jesieni. Na brak zajęć nie narzeka. – Kocham gotować i przyjmować gości – opowiada - przyjaciół, znajomych przyjaciół, ludzi, którzy chcą miło spędzić czas. A także zjeść coś pysznego w dobrym towarzystwie. Koncept domu otwartego to „twór” trudny do zakwalifikowania w polskim systemie legislacyjnym – nie chodzi o oswojoną już agroturystykę ani o znane z Zachodu bed&breakfast...
To coś więcej niż nocleg z wyżywieniem. Idea przyjemnego spędzenia czasu, kolacje, przyjęcia, rozmowy z fascynującymi ludźmi. Ewa, przyjaciółka Mai, dodaje: – Gościna u niej to wejście w inny świat, lepszy, ładniejszy, choć bez burżuazyjnego zadęcia. Ma cudowną zdolność tworzenia artystycznej wizji codzienności. Z prostych rzeczy i przedmiotów. Nie ma się co nastawiać na wyszukane wina i ostrygi. Za to od zapiekanek, sałat, tart i pysznych zup ze świeżych ogórków, bazylii i mięty podanych w pomysłowy i smaczny sposób nie można się oderwać.
Z myślą o biesiadowaniu powstał ogromny dębowy stół z ważącym kilka ton blatem, długim na cztery metry, przy którym może usiąść 20 osób. Ma nieregularne brzegi, jest kapryśnie powykrzywiany i gościnny. Nad potężnym stołem, trochę jak żart, wisi żyrandol: bardzo kolorowy, połączenie pseudobaroku z pseudomurano. A do tego fantastycznie się kojarzy z polskimi wiejskimi pająkami ze słomy i bibuły. Oprócz dużego stołu „leśne” są też mniejsze meble: stolik kawowy w części wypoczynkowej, konsola przy wejściu, nad nią lustro w ramie z gałązek, lampy z czerwonymi abażurami. To taki łącznik z dawnym alpejskim domkiem. Parter jest otwarty, bo gospodyni lubi kontakt z gośćmi.
Kuchnia wchodzi w salon, salon w jadalnię. Przestrzeń porządkuje ogromny komin stojący pośrodku. Podział jest umowny, ale jednak jest – bo dzięki kominkowi powstały cztery odrębne strefy: do paleniska jest dostęp z dwóch stron, tam Maya zaaranżowała miejsca relaksu, intymnej pogawędki, w głębokich czerwonych fotelach lub na kutej żelaznej ławce; dalej jadalnia i kuchnia. Ta ostatnia jest niezwykle kolorowa. – Miałam ochotę na coś szczęśliwego, barwnego, radosnego, co jednocześnie cały czas będzie miało charakter kuchni wiejskiej – mówi.
Są tu widoczne wpływy z południa Francji, np. w blatach wykładanych ceramicznymi płytkami czy we wzorach kafelków. Jak przystało na profesjonalną kuchnię, piekarniki są dwa: na pieczyste oraz na słodkie wypieki. Za to zlewozmywak wydaje się zupełnie nieprofesjonalny: malutki, płytki, ale piękny, z nieoszlifowanego marmuru. – Jestem estetką i jego uroda była najważniejsza. Poza tym służy tylko do płukania i w tej roli świetnie się sprawdza – tłumaczy Maya.
Dom jest czynny od wiosny do jesieni. Tak bardzo gościnny, że zaplątała się tu miejscowa sunia – kundelka z piękną duszą. Po sezonie pojedzie do Paryża.
Tekst: Michalina Kaczmarkiewicz
Fotografie: Kuba Pajewski