Nawet jeśli żadną miarą nie nazwalibyście wycinania zawodem, dawniej bywało, że żyły z niego całe rodziny. Zaczęło się od zdobienia chat, czegoś w rodzaju dzisiejszego dekorowania wnętrz. Ale powstałe w połowie XX wieku spółdzielnie przemysłu ludowego rozsławiły te „babskie robótki ręczne” na cały kraj. I nie tylko. Wycinanka powstaje tak: artysta wybiera motyw – czy będzie to gwiazda, leluja, czy może wielopoziomowa scenka rodzajowa – potem składa papier i wymyśla wzór na krawędź: listki albo piórka. I tnie, chociaż do końca nie wie, jak to ostatecznie będzie wyglądało. Jak w sztuce.
Wycina się nożycami do strzyżenia owiec. Aż dziw, jakie delikatne cudeńka mogą wyjść spod tego siermiężnego narzędzia. – Każda wycinankarka musi mieć swoje nożyce, bo przyzwyczajają się do jednej ręki – mówi pani Czesława Kaczyńska, wycinankarka z Puszczy Zielonej, promotorka kultury Mazowsza. Dwa razy do roku, na Wielkanoc i Boże Narodzenie, sprzątano izby do czyściutka, na oknach pojawiały się papierowe firanki, ramy świętych obrazów zdobiły wstęgi papieru, na świeżo malowanych ścianach wieszało się ażurowe rozety, konie z jeźdźcami, z zaprzęgami, koguty i pawie. Kiedyś robiono je z białej bibuły, potem z kolorowego (na Kurpiach z czarnego, zielonego i czerwonego) glansowanego papieru. Wycina się do dzisiaj – jak ktoś połknął bakcyla, nic nie poradzi.
Tekst: Michalina Kaczmarkiewicz
Fotografie: Anna Bereza, Karolina Migurska-Szewczyk