Dzień bez zakupów
Ostatnia sobota listopada
Zacznijmy od tego, że świńska i ptasia grypa razem wzięte to pikuś przy epidemii zakupów panującej w krajach tzw. rozwiniętych. Żadna bakteryjna czy wirusowa zaraza nie kosztuje świata tyle, co współczesny konsumpcyjny styl życia. Pomyślcie tylko – elita licząca 20 procent światowej populacji pochłania ponad 80 procent naturalnych zasobów Ziemi! Dlatego obchodzony od 1992 roku Dzień bez Zakupów to nie żadna fanaberia i pusty slogan, tylko bardzo pożyteczna sprawa. Oczywiście jeden dzień wstrzemięźliwości świata nie zbawi. Ale może dzięki niemu więcej ludzi zrozumie, że bezmyślne gromadzenie nie zawsze potrzebnych rzeczy, nie wiadomo gdzie, jakim kosztem i w jakich warunkach wyprodukowanych, to nie jest fajny sposób na spędzenie wolnego czasu.
Tym bardziej że chwile „wyrwane” centrom handlowym można poświęcić rodzinie, znajomym, sąsiadom… Ba! Można nawet dojść do wspaniałego wniosku, że o wiele przyjemniej, niż kupić, jest coś zrobić samemu. Żadne kupne bombki nie przyniosą tyle radości, co ozdoby wyprodukowane rodzinnymi siłami, a żadne sklepowe cudo nie będzie tak miłym prezentem jak własnoręcznie przysposobione puzderko. Zresztą rzeczonego puzderka też nie trzeba kupować. Można uzyskać je z procederu, który mój kolega nazywa ratowaniem przedmiotów, czyli „recyklingu” przejawiającego się w buszowaniu po strychach, bardzo pchlich targach, a nawet (dla amatorów mocniejszych wrażeń) co bardziej cywilizowanych śmietnikach.
Tekst: Weronika Kowalkowska
Fotografia: Corbis