Jeśli postanowicie wybudować siedlisko na malowniczej łące blisko rzeki, musicie liczyć się z powodziami. Woda wygląda romantycznie, ale to niebezpieczny żywioł i nieobliczalny sąsiad. Zwłaszcza gdy po nagłej ulewie wystąpi z brzegów.
Wielkiej wody uniknąć się nie da. Zalania były, są i będą, a Polska jest krainą powodzi. W północnej i środkowej części pojawiają się najczęściej wiosną, czasem zimą, gdy mamy gwałtowne roztopy i zatory lodowe. Na Żuławach Wiślanych dochodzą do tego sztormy. Z kolei gdy latem od zachodu nadciąga chłodny front z ośrodkiem niskiego ciśnienia, zaczyna padać na wschodzie Polski i Ukrainie. W Karpatach i Sudetach ulewy mogą trwać wtedy kilkanaście dni, a rzeki wezbrać o cztery metry. Dla mieszkańców tamtych terenów to nic nowego, tradycyjną powódź pod koniec czerwca nazywają świętojanką. Inną, miesiąc później, jakubówką, bo pojawia się zawsze w okolicach 25 lipca, na świętych Jakuba i Krzysztofa. Do odwiecznego zagrożenia może jednak dojść inne. Latem 1997 roku był to bardzo mokry niż znad Morza Śródziemnego. Tragiczny zbieg okoliczności spowodował powódź stulecia, gigantyczne fale na Odrze, Wiśle, Nysie, Bobrze i Kaczawie, zalanie Kotliny Kłodzkiej, Wrocławia, jeleniogórskiego. Kilkumetrowe fale przetoczyły się na północ, do samego morza, zalewając po drodze, co się da.
Nie cena, a suchy ląd
Jak uniknąć strat? Zostawcie państwu, co pańskie, czyli budowę zapór, zbiorników retencyjnych, wałów (choć i tego trzeba się domagać), i zatroszczcie się o bezpieczeństwo własnego podwórka. Jeśli dopiero planujecie wyprowadzkę z miasta, jesteście w lepszej sytuacji od tych, którzy dziedziczą domy z dziada pradziada w niebezpiecznych miejscach. Wy macie wybór. Oni mogą tylko sypać wały, wzmacniać konstrukcje domów, izolować fundamenty, ubezpieczać majątek. No i czekać na to, co nieuniknione. A więc choćby była tania i atrakcyjna (co już powinno wzbudzić nieufność), ostrożnie kupujcie ziemię w dolinach rzecznych, zwłaszcza tych podtapianych. Przestrzega przed tym Auen Institute. Aue po niemiecku oznacza nadrzeczną łąkę. Profesor Emil Dister, który stoi na czele instytucji, objeżdżał Europę i namawiał, by nie tylko nie osiedlać się na terenach zalewowych, ale i przenosić już zbudowane siedziby. Tymczasem w Polsce nie ma prawnych ograniczeń budowania na terenach zagrożonych ani obowiązku nanoszenia informacji o granicach zalań na plany miejscowe zagospodarowania przestrzennego. Mało tego, ziemia przy korytach rzek jest tańsza, więc kusi inwestorów.
Zima zła
Jeśli mimo ostrzeżeń nie możecie żyć z dala od połyskującego nurtu, poobserwujcie upatrzoną działkę i wiosną, i latem, i zimą. Popytajcie sąsiadów. Znajdźcie najstarszych, może pamiętają dawne czasy i wszystkie kataklizmy, jakie nawiedzały ich wioskę. Nie róbcie niczego w amoku. Piękne i dzikie starorzecze Bugu latem jest suchą łąką, na której spokojnie pasą się krowy. Zimą także wygląda sielsko. Za to wiosną wypełnia się wodą i zamienia w ostoję łabędzi oraz czapli, a mućki muszą dopływać na krowią łączkę. Architekci krajobrazu Ela i Tomek popełnili błąd, kupując zimą siedlisko we wsi Augustowo, 100 km od Warszawy. Dopiero wiosną okazało się, że mają dom na... wyspie. Roztopy i ulewy zalały okoliczne łąki, pola i niemal całą ich działkę, poza kawałkiem podwórka oraz domem, do którego można się było dostać tylko wąziutką, wysypaną żwirem drogą. Pod żadnym pozorem nie kupujcie więc ziemi zimą, gdy mróz wyciąga wilgoć z gleby. Lato to też kiepski pomysł, zwłaszcza gdy jest susza i upały. Lepiej poczekać na mało romantyczną pluchę, żeby przed decyzją zobaczyć ziemię w jak najgorszym świetle. Obserwujcie też, co rośnie na działce. Rośliny, które lubią bagienne klimaty i mokradła (olszyny, kaliny, turzyce, knieć błotna, kosaćce, jaskry, przytulie, skrzypy i widłaki) powinny dać wam do myślenia. Zdecydowanie lepiej, żeby łąkę porastały ostre błękitne trawy, tworzące darń wiechliny, rozchodniki i kocanki piaskowe, które lubią wydmy i stepy. Nie liczcie na to, że bezpieczeństwo zapewnią wam wały przeciwpowodziowe. U nas często są za niskie, w fatalnym stanie, zryte przez krety, nornice i miłośników rajdów krosowych.
Zaleje czy nie
Gdzie najczęściej woda występuje z brzegów, dowiecie się w urzędach gmin. Sprawdźcie, jaki był jej stan podczas minionych powodzi. Wiedza na ten temat zachowana jest nie tylko w lokalnych kronikach, ale i na specjalnych mapach zasięgu, które można znaleźć w regionalnych zarządach gospodarki wodnej. Warto też wybrać się do powiatowego centrum zarządzania kryzysowego, gdzie powstają rozmaite instrukcje dla ludności co robić w razie zagrożeń. Dokumenty te, notabene, już w pierwszych punktach przestrzegają przed osiedlaniem się na terenach powodziowych. Gdy już porozmawiacie tu i tam, wszystko posprawdzacie, a okaże się, że teren, który wpadł wam w oko, nie jest do końca bezpieczny, zastanówcie się spokojnie, ile ryzykujecie. Wasz i całej rodziny spokojny sen, pieniądze – często dorobek życia. Może warto poszukać jakiegoś innego miejsca na dom, żeby żyć w zgodzie z naturą, a nie przeciw niej.
FOTEL W DOLINCE
Wybrać dobre miejsce na dom pomogą również specjaliści od feng shui. Ta nauka rozumienia sił przyrody i wykorzystywania ich w architekturze wspiera mieszkańców wschodniej Azji, głównie Chin i Malezji, w znajdowaniu najlepszych miejsc nie tylko na domy, ale i na całe miasta. Wyposażeni w kompasy geomanci od tysiącleci badali ukształtowanie terenu oraz energię miejsc. – Od ich wyboru zależał komfort życia całych pokoleń, więc poszukiwania trwały nawet kilka lat – mówi Jagoda Kowalik, konsultantka feng shui od dawna doradzająca inwestorom, którzy szukają działek na domy. – Najpierw sadzili w wybranych miejscach drzewa, zboża, wypasali stada. I przyglądali się, czy rośliny są zdrowe, plony obfite, czy zwierzęta rodzą młode. Tam, gdzie wszystko przebiegało pomyślnie, można było zakładać siedlisko dla ludzi. Znalezienie bezpiecznego miejsca, gdzie gromadzi się życiodajna siła Qi, ułatwia Szkoła Formy, zwana często Szkołą Krajobrazu.
Kluczowe pojęcie to harmonia, bez niej można było spodziewać się niepowodzeń, chorób, kataklizmów. Lepszy jest więc teren pagórkowaty niż płaski, gdyż łatwiej znaleźć naturalne miejsce zapewniające tak zwane obejmowanie, czyli pozycję fotela – tył domu osadzony na wzgórzu, po bokach niewielkie wzniesienia, na froncie otwarta przestrzeń, najlepiej z widokiem na spokojnie meandrującą wodę i nasłoneczniony teren. Co dalej, gdy już znajdziemy przyjemną dolinkę? We wszystkim co chińskie chodzi o osiągnięcie równowagi. Działka położona bardzo blisko wody, w mocno zacienionych, wilgotnych miejscach, jest zbyt yin, natomiast ta znacznie oddalona od wody, wysoko w górze, narażona na silne wiatry, zbyt yang. Szukamy więc balansu. Dlatego warto obejrzeć kilka miejsc, postać w każdym z nich, pospacerować i poobserwować okolicę. Sprawdzić, czy dobrze się tu czujemy.
Warto poznać sąsiadów, spytać, jak im się żyje. Dramatyczna historia może się powtórzyć i dotknąć nowych osiedleńców. – My też możemy przewidzieć, że stanie się coś złego – dodaje Jagoda Kowalik. – Mówi o tym wykres geomancyjny, czyli aranżacje matematyczne robione dla miejsca w czasie na podstawie skomplikowanych pomiarów kompasowych. Ostatnio odradziłam rodzinie osiedlenie się w pobliżu wałów przeciwpowodziowych, chociaż okolica była urocza.
Szczegółowych informacji, jak powinien być położony dom i jak zaaranżować jego wnętrze, dostarcza również Szkoła Kompasu, drugi nurt nauki feng shui. – Chińczycy wypracowali wiele metod, przy użyciu których można wyznaczyć rodzaj subtelnej energii określającej charakter każdego domu – opowiada Jagoda Kowalik. – Jest ona wyrażana przy pomocy tak zwanej struktury wykresu geomancyjnego obiektu. Mamy różnej jakości wzorce: z wielce pożądaną strukturą, nazwane na przykład Sznur Pereł, Układ Rodzicielski, przeciętne bądź niosące niebezpieczeństwo, jak choćby Wilcze Doły, Łzy Syreny. Już same nazwy brzmią inspirująco i informują, jakie są prognozy na przyszłość dla takich siedlisk.
WYSTARCZĄ TRZY GODZINY
Ludzie od starożytności, nie tylko w Chinach, wznosili osady w pobliżu rzek, ale na wzniesieniach. Kto zbudował dom za nisko, brał na siebie ryzyko, że za kilka czy kilkadziesiąt lat zmyje go powódź. Doliny należały więc do swoich prawowitych właścicielek – rzek. Czego jeszcze nie robili nasi przodkowie? Nie orali pól zgodnie z kierunkiem spadku zboczy, żeby nie ułatwiać wodzie zadania. Nie zamykali nurtów w betonowych korytarzach przypominających trumny, bo fale powodziowe muszą wreszcie znaleźć ujście, a lepiej, by były to poldery, pola, łąki czy starorzecza niż ludzkie osiedla. Nie wycinali lasów – ani tych rosnących w pobliżu rzek, bo to naturalne kurtyny dla wodnego żywiołu, ani tych w górach, jak zrobiono u nas na Podkarpaciu. Woda opadowa powinna wsiąkać w grubą ściółkę leśną, a potem, stopniowo, przesiąkać przez dwa tygodnie do rzek. Ale lasy wycięto i deszczówka spływa w trzy godziny.
Tekst: Monika Grzybowska
Fotografie: Artur Tabor, Joanna Zatorska
Przydatne adresy:
Ministerstwo Środowiska – Departament Gospodarki Wodnej, www.mos.gov.pl/dzw
Krajowy Zarząd Gospodarki Wodnej, www.kzgw.gov.pl
konsultacje feng shui, www.chinaart.pl