Oto królestwo Pana Antoniego – pełne zamyślonych elfów, paszczaków, marabutów i frasobliwych Maryjek.
Dawno, dawno temu żył sobie rzeźbiarz Konstanty. Klepał straszną biedę, wreszcie umarł z głodu. Gdy rodzice chcieli zniechęcić Antosia do strugania w drewnie, grozili mu: – Zobaczysz, umrzesz jak Kostuś. Nie pomogło. Kiedy dorósł i się ożenił, z podkrakowskiej wsi wyjechał na Śląsk do kopalni. Ale dalej rzeźbił, tyle że… w węglu. Pani z Cepelii, gdy zobaczyła te figurki, zaczęła go namawiać, by spróbował w drewnie. Posłuchał. Za świątki, które wystrugał w trzy miesiące, dostał tyle, ile za rok pracy na dole. Zrozumiał, że może żyć ze sztuki!
Wrócił do Woli Libertowskiej, wybudował dom. Uprawia tu rolę, hoduje kozy i pszczoły. Razem z córką Weroniką, malarką, w starej chałupie otworzyli muzeum przydrożnych krzyży i kapliczek, które w tej okolicy często można było spotkać przy domach i na rozstajach. Drewniane staruszeczki, zwykle mocno zniszczone, pan Antoni kupuje od właścicieli, a na ich miejsce wstawia własnoręcznie zrobione kopie, które pod gołym niebem przetrwają kolejne sto lat.
W galerii można także obejrzeć obrazy Weroniki oraz dwóch jej sióstr, również malarek: starszej Małgosi i najmłodszej Julii. Najwięcej jest jednak rzeźb ojca, znanego w Europie twórcy art naive. Pełno tu błękitnych aniołów i Matek Boskich o rysach z łemkowskich ikon (bo pan Antoni po kopalni pojechał szukać natchnienia w Bieszczadach).
W kątach stoją żydowscy muzykanci, tacy, jakich zapamiętał z pobliskiego Żarnowca, gdzie się wychował. Są zamyślone elfy, długonogie marabuty i paszczaki, dla których inspiracją były rysunki jego własnych dzieci. Pan Antoni rzeźbi w różnych gatunkach drewna, najrzadziej w jarzębinie, bo jest nieszczęśliwa, i w wierzbie, bo często robaczywieje. Tułów powstaje z miękkiego lipowego, a chude kończyny z derenia lub czeremchy, by były twarde i mocne.
Barwy rzeźbom nadaje Weronika, która z mężem Markiem Witkowskim prowadzi gospodarstwo. W chwilach wolnych od malowania i pracy robi kozie sery w ziołach – mięcie i rozmarynie. Po podwórku biegają trzy córeczki: ośmioletnia Zuzia, rok młodsza Zosia i pięciolatka Anielcia. Niedługo dołączy do nich dwuletni Franek. Jeśli wpadniecie tu w odwiedziny, może dopisze wam szczęście i zastaniecie pana Antoniego z dłutem w dłoni.
Tekst: Kasia Mitkiewicz
Fotografie: Michał Przeździk
Muzeum Krzyży i Kapliczek Antoniego Toborowicza, Wola Libertowska 132, czynne po telefonicznym uzgodnieniu: 32 644 94 93