Tajemnica – oto czym pachniał mi w dzieciństwie dom rodziców. Wybudowany z kamienia i drewna, o wielu kominach, pełen zakamarków. Do tego te romantyczne klimaty: mgliste poranki, łagodne doliny i zielone pastwiska.
Postanowiłem, że tu muszą dorastać moje dzieci – wspomina David Murray. Na szczęście żony Ginny nie musiał przekonywać do życia w Cotswolds.
– Mieszkaliśmy jak na kempingu – wspomina ze śmiechem. – Wiatr hulał po pustych salach, a ja na dodatek byłam w ciąży. Kiedy pewnego popołudnia gotowała zupę, a do garnka posypało się z sufitu, uznała, że musi na jakiś czas wyjechać, bo to nie miejsce do rodzenia dzieci. W tym czasie David ciężko pracował, wspomagany przez sąsiadów. Na szczęście ma fach w ręku, jest cieślą i stolarzem. Wystrugał gont na dach, zrobił ramy okienne i drzwi. Dbał, by używać tylko lokalnych materiałów, jak w czasach przodków.
Niesamowita okazja trafiła się, gdy w pobliskim Sheepscombe proboszcz postanowił wymienić w kościółku stare kamienne płyty posadzki. – To był wyjątkowy nabytek, sentymentalny, związany z historią rodziny. Wszystkie pokolenia szły po niej do ślubu – uśmiecha się Ginny. – Mamy ją teraz u siebie na podłodze. Kolejną zdobyczą jest pięć wielkich kamiennych przypór, wspierających budynek od strony ogrodu. Kiedyś były częścią miejskiej bramy. – Zdobycie ich to drobnostka w porównaniu z przytarganiem na naszą wieś – wspomina David.
Z remontem się nie spieszyli. Skończyli, gdy starsze córki pojechały na studia. Wtedy zostali z dwoma domami. Jeden postanowili wynajmować. Tak powstała chatka o wdzięcznej nazwie Quercus Bluff. Ma dwie sypialnie i pokój dla dzieci, wszystkie okna z widokiem na ogród.
Urządzaniem zajęła się Ginny. Część mebli kupiła na wyprzedażach u sąsiadów, inne od lat stały u rodziców Davida. Włoska komoda z orzecha w jadalni od dawien dawna zbierała kurz w piwnicy. Interesowały się nią jedynie myszy, które jednak musiały się wyprowadzić ze swego luksusowego mieszkania, gdy David zabrał się za renowację. On również zrobił z jednego kawałka drewna wielki stół do jadalni.
Z kolei niecka na prysznic w łazience była niegdyś… korytem dla bydła. Gospodarze znaleźli ją na polu. A żeby nadać pomieszczeniu nieco koloru, Ginny położyła na ścianach barwną mozaikę. Pomogła jej zaprzyjaźniona ceramiczka z okolicy. Ludzie tutaj wspierają się, jak mogą, tworzą silną społeczność, choć posiadłości są oddalone o wiele kilometrów.
– Czasem mam wrażenie, że żyjemy na końcu świata – opowiada Ginny. – Droga kończy się równo z naszą posesją, za najbliższych sąsiadów mamy tylko krowy. Ale Ginny z Davidem nie planują przeprowadzki. W towarzystwie starych drzew, mgieł i stad bydła jest im dobrze.
Tekst: Margriet de Groot
Tłumaczenie: Stanisław Gieżyński
Fotografie: Pauline Joosten