Przędzenie lnu i wełny było, co prawda, monotonną robotą, ale jednocześnie okazją do wesołego spotkania w wyłącznie damskim gronie.
Wiadomo – regularne babskie pogaduchy z kategorycznym zakazem wstępu dla panów odprężają i mają zbawienny wpływ na higienę psychiczną. Z zemsty jeszcze niedawno uważane były przez zazdrosnych facetów za „głupią stratę czasu”.
Gospodynie musiały mieć jakiś wielce praktyczny i pożyteczny pretekst, aby poswawolić, i dlatego z niecierpliwością czekały późnej jesieni, kiedy to nadchodził czas przędzenia lnu, wełny oraz darcia pierza. Wtedy spotykały się wszystkie w jednym domu i, przędąc tudzież skubiąc, zabawiały się rozmową, śpiewem, opowiadaniem baśni, legend i mrożących krew w żyłach historii.
Praca i pogaduchy przeciągały się nieraz aż do północy. A kiedy już wszystko było gotowe, gospodyni chałupy, w której gościły, urządzała uroczystą kolację zwaną powtórnicą, podkurkiem lub pierzokiem. Każda z pań przynosiła na nią jakiś własnoręcznie przygotowany smakołyk. Zdarzało się nawet, że wykosztowywano się na przygrywającego do biesiady muzykanta. Panowie nie byli zapraszani.
Fotografie: East News, Forum