W małej wsi Baniewice, niedaleko Szczecina, Grzegorz Turnau wraz z kuzynem założył rodzinną winnicę. Gdy ma przerwę w koncertach, wpada tu, wsiada na traktor i dogląda swoich latorośli.
Dlaczego właśnie winnica?
Mam nieodparte wrażenie, że przeszłość zaczyna się dziś. To, co robimy, już teraz należy do przeszłości. Ale w winie, jak mądrze pisał Marek Bieńczyk, jest nie przeszłość, lecz przyszłość. W każdej butelce zamknięte są oczekiwania tych, którzy ją napełniali, nadzieja, że kiedyś zostanie otwarta.
Czyli winnica to taka podróż do przyszłości?
Tak, ale jest jeszcze trzecie słowo, obok przeszłości i przyszłości, które się z tym wiąże – przypadek. Przypadek, który sprawił,
że część mojej rodziny od strony ojca trafiła po wojnie akurat tutaj. Nie wpadłbym na pomysł, żeby mieszkając w Krakowie, sadzić winorośl w okolicach Szczecina, gdyby dziadkowi i jego braciom nie odebrano majątków, a rodzina nie rozpierzchła się po Polsce. Część moich krewnych trafiła na Ziemie Odzyskane.
Nie wszystkich jednak miałem okazję poznać i gdy kiedyś koncertowałem w Szczecinie, podszedł do mnie ktoś z widowni i przedstawił się jako mój kuzyn. Tak poznałem Zbyszka, z którym przyjaźnimy się już 20 lat.
A skąd pomysł, żebyśmy razem założyli winnicę?
Przy okazji spotkania w Baniewicach Zbyszek wspomniał, że jego przyjaciel Tomasz Kasicki, dziś nasz wspólnik, który świetnie zna się na sadownictwie, uważa, że tu się powinno przyjąć wino.
A co ze śpiewaniem?
Nadal jestem przede wszystkim muzykiem, dużo koncertuję
i nagrywam, komponuję też dla teatru, ale myślę, że w tym przypadku zadziałała genetyczna potrzeba stworzenia czegoś trwałego. Mamy ze Zbyszkiem ziemiańskie korzenie i wspólnego pradziadka, postać wybitną – twórcę kursów rolniczych, malarza, pisarza, człowieka wielu pasji. Kiedyś planowało się na dłużej niż kilka sezonów, pracowało z myślą o następnych pokoleniach.
I nasza winnica jest czymś takim. My również poczuliśmy potrzebę zrobienia czegoś, co nie jest obliczone na szybki i łatwy zysk, ale co będzie budowane powoli i być może kontynuowane przez nasze dzieci.
Zna się pan na produkcji wina?
Uczę się. Do niedawna nie miałem bladego pojęcia, jak z małego krzaczka powstaje tak cudowny płyn, który dopiero przez Franka Fausta – naszego enologa z zaprzyjaźnionej winnicy w Niemczech – przemienia się w szlachetny trunek. W szkole unikałem biologii i chemii, wolałem śpiewać piosenki koleżankom. Teraz coraz bardziej mnie to pociąga.
Co najbardziej?
Wie pani, że winorośl ma cykl podobny do naszego? Żyje mniej więcej tyle lat, ile człowiek, a najlepsze swoje owoce wydaje
w połowie życia. Trudno przewidzieć, jaka będzie nasza winnica
za kilkanaście lat, bo to tak, jakby wyrokować o dziecku, które właśnie poszło do szkoły, że zostanie wybitnym naukowcem. Nastawiamy się, że 2030 rok będzie decydujący. Zmienia się klimat i to, co kiedyś było przeszkodą w uprawie winorośli, czyli chłód, przestaje nią być. Za 5-10 lat będzie wiadomo, czy mieliśmy rację.
Ale już dziś widać, że ta winnica to dla pana ogromna radość...
Tak. Wszystko, co mieliśmy, zainwestowaliśmy w winnicę. Oczywiście, jak to zwykle bywa, inwestycja trochę nas przerosła, ale Turnauowie lubią ryzyko. Teraz musimy troszczyć się o nasze dzieło. Uważać, czy szpaki nie zjedzą winogron, czy krzewów nie zniszczy grad albo majowy przymrozek, groźniejszy od najsu-
rowszej zimy. Ale winorośl to mądra roślina. Gdy jest sucho, szuka wody głębiej i się ukorzenia. Trudne warunki ją hartują.
Podobnie jak ludzi...
Pewnie nie bez powodu są te wszystkie analogie. I chyba też dlatego tak bardzo poświęcamy się naszej pracy. Winnica to sposób na życie. Wymaga pełnego zaangażowania. Nie da się zrobić dobrego wina hobbystycznie.
Jakie są wina z Winnicy Turnau?
Przede wszystkim cieszę się, że są! Bo udało nam się to, co założyliśmy, czyli wyprodukowanie od początku do końca wysokogatunkowego wina. Myślę, że nie ustępuje tym niemieckim czy austriackim. Z bordeaux nie konkurujemy, ale dostaliśmy już świetne recenzje oraz medale na krajowych i międzynarodowych konkursach.
Jakim rocznikiem możecie się pochwalić?
Do sklepów wchodzi właśnie rocznik 2015. Wcześniejszy – wina białe, czerwone i rosé – został bardzo życzliwie przyjęty. Ale z każdego rocznika Frank wyciąga wnioski. Zbyszek czuwa nad całością, Tomek nad winnicą, Jacek nad winiarnią, a ja myślę, czy to czasem nie jest mój sen. Na szczęście w winiarni jest fortepian, który mnie budzi.
Myśleliście, by sparować wino z regionalnymi potrawami?
Myśleliśmy. Jedzenie i wino to oczywistość. Bardzo bym chciał, by ktoś zaproponował potrawy pasujące do naszych win, w równie profesjonalny sposób jak Frank podszedł do naszych winogron i tego, co można z nich zrobić.
Czyli winnica bywa też inspirująca...
Zdecydowanie! Żałuję tylko, że mam na to tak mało czasu. Byłoby mi dużo łatwiej, gdyby nie odległość od Krakowa. Ale pomagam przy zbiorach. Lubię wskoczyć na traktor. Takie drobiazgi sprawiają, że czuję się trochę jak chłopiec na wakacjach.
Winnica to dzieło trzech Turnauów – Grzegorza, Zbigniewa i Jacka – oraz Tomasza Kasickiego, przyjaciela rodziny.
Rozmawiała Magdalena Adamczewska
Zdjęcia Anna Gibała Łazdowska, Katarzyna Kasicka/Winnica Turnau, East News