Kiedy wieczorem patrzę na moją kanapę, zawsze widzę komplet – trzy psy i cztery koty. Reszta musi obejść się smakiem i zająć fotele albo iść na górę, do łóżka – Dorota Sumińska opowiada o swoich zwierzętach. Pora na Lusię, która w nowym domu odzyskała zdrowie, radość życia, a nawet… słuch.
Osiem lat temu zostałam zaproszona do domu kultury w Wołominie. Po spotkaniu mieliśmy kolejną wizytę – w pobliskim schronisku dla bezdomnych zwierząt. Choć to zazwyczaj smutne przeżycie, nie odmówiłam. I całe szczęście, bo w przeciwnym razie nie miałabym Lusi, a co ważniejsze – ona nie miałaby mnie. Przyjęto nas bardzo życzliwie. Weszliśmy do budynku, gdzie jedna na drugiej stały klatki, i patrzyłam na psią nadzieję zza krat. Schronisko jak zwykle było pełne skazańców czekających na ludzką łaskę, która jednak rzadko odwiedza to miejsce.
Przyszłaś po mnie?
Na samej górze stała klatka dla królików, a w niej tylko oczy. Duże, wyłupiaste, z lekkim rozbieżnym zezem. Pytanie, które mi zadały, było jasne jak słońce: Czy po mnie przyszłaś? – Tak, oczywiście – nie mogłam odpowiedzieć inaczej. Usłyszałam piskliwy zachwyt i to, co nie było oczyma, drgnęło. Nie można tego nazwać podskokiem, bo klatka była zbyt niska nawet na wyprostowanie krótkich nóg. Pracownicy schroniska nie przyjęli z aplauzem mojej decyzji. – Ona jest chora – ktoś szepnął mi do ucha. – Tym lepiej – odparłam. – Może uda mi się ją wyleczyć.
Gdy wyjęto suczkę z zakratowanej izolatki, zrozumiałam obawy pielęgniarzy. Po prostu bali się, że zrezygnuję i narażę psa na wielki zawód. Lusia nie bardzo umiała chodzić po półrocznym siedzeniu w klatce. Podrygiwała niezbornie na swoich cieniutkich i powykrzywianych łapkach. Mała plątanina rudo-białej sierści zachowywała się jak zepsuta elektryczna zabawka. Wydawała z siebie świdrujący pisk i cały czas próbowała – bez powodzenia – podskakiwać. Wzięłam ją pod pachę i pojechałyśmy do domu.
Wśród swoich
Nie pamiętam, ile wówczas było psów i kotów, ale pewnie, jak zwykle, koło dwudziestki. I jak zwykle przyjęły nową z życzliwą obojętnością. Zawsze mnie zadziwiają, bo gdy przybywa nowy, zalękniony członek rodziny, udają, że go nie widzą. Powąchają mimochodem i czekają, aż nabierze pewności siebie. Lusia szybko odnalazła się w stadzie. Rzeczywiście cierpiała na wiele dolegliwości. Pierwsza musiała być operacja, bo miała ropomacicze. Stawy wracały do normy, trudniej było z głuchotą. No i nadwrażliwość na ludzki dotyk. Przy najdelikatniejszym pogłaskaniu wpadała w rezonans i włączała się jej syrena alarmowa o najwyższych słyszalnych dla ludzkiego ucha tonach. Wyraźnie człowiek kojarzył się jej z najgorszym. Tylko psy dawały Lusi poczucie bezpieczeństwa. Zawsze przytulona do któregoś z nich, zawsze obok.
Nie krzycz, przecież słyszę
Minął rok, a potem drugi i… okazało się, że Lusia ma ucho lepsze od sowy. Po prostu bała się słyszeć. Zamknęła się w bańce autyzmu, bo jedynie tam mogła się ukryć. Dziś, gdy ją zawołam, odpowiada ze zniecierpliwieniem: Nie krzycz tak. Przecież słyszę.
Nogi niosą ją jak rączą sarnę, może tylko chód nie ma sarniej gracji. Lubi, gdy się ją głaszcze, i tylko czasem wydaje z siebie ułamek dawnych dźwięków. Podskakuje wówczas jak dziecinny bączek, ale nie ucieka. Można nawet powiedzieć, że zrobiła się przytulna. Oczywiście ludzkie przytulanie to setna część przyjemności, jaką dają jej psie karesy. Kocha wszystkie psy z wzajemnością i ma w stadzie specjalne prawa. Nikt nigdy jej nie skarci, nikt nie okaże zniecierpliwienia. Nawet chamowaty Bubek nie mrugnie okiem, gdy Lusia przycupnie mu na ogonie. Jest malutka i Bubkowy ogon służy jej jako fotel. Psy wiedzą, ile przeszła, i że nie wolno zawieść jej zaufania.
Można powiedzieć, że Lusia ma pewną wadę. Do dziś nie przekonaliśmy jej, by siusiała w ogródku. Może i wie, że powinna, ale robi to w domu. Żeby jeszcze na podłogę, ale woli na posłanie Mariana. Więc co dwie godziny wynosimy ją na zewnątrz i czasem udaje się spędzić dzień na sucho. Jak nie, to od czego jest pralka? Żeby tak można było wyprać w niej złe ludzkie uczynki. Choćby te, które zapędziły Lusię do głuchej bańki osamotnienia.
Osiem lat temu wymowne spojrzenie czarnych oczu Lusi sprawiło, że dołączyła do naszej licznej kocio-psiej rodziny.
Dorota Sumińska
Doktor weterynarii, pisze książki, prowadzi audycje telewizyjne i radiowe o zwierzętach.
fot.: Rafał Meszka, Shutterstock, materiały prywatne
Fe! Nie wolno!
Jak okazać psu, że zrobił coś nie po naszej myśli? Zwierzęta nie znają ludzkich zasad, dlatego trzeba je mądrze wychowywać, radzi JOANNA HAJDYŁA-JAROSZ, dyplomowana trenerka psów i zoopsycholog, www.psiaedukacja.pl
• Pierwsza zasada – nie bij!
• Psy, kiedy mają sobie coś mocniejszego do powiedzenia, warczą, szczerzą zęby, szczekają. W ten sposób okazują swoje emocje. I chociaż nazywamy to komunikacją agresywną, to do bezpośredniej agresji nie dochodzi. Jeśli pies chce zranić, nie wysyła żadnych informacji – po prostu atakuje.
• Bijąc psa, uczymy go, że nie warto się komunikować, lepiej od razu ranić.
• Co więcej, kara nie oduczy psa danego zachowania, tylko stłumi je w okolicznościach, w których był karcony. W innych sytuacjach wybuchnie z taką samą siłą jak na początku.
• Nie nauczymy też psa nowych zachowań. Agresja nie jest dla niego żadnym komunikatem.
• Nawet jeśli pozwolimy sobie na ostre upominanie „tylko w ostateczności”, to zwykle okazuje się, że coraz więcej sytuacji uważamy za ostateczność.
• W nagradzaniu i karaniu psa należy reagować błyskawicznie, w ciągu 3 sekund po zdarzeniu. Inaczej pies nie połączy przyczyny ze skutkiem. Więc gdy po powrocie z pracy znajdujemy pogryziony but i krzyczymy na psa, on rozumie jedynie, że należy się bać właściciela wracającego do domu.
• Dotyczy to nawet zwykłego upomnienia „nie wolno!” – będzie skuteczne tylko wtedy, gdy przyłapiemy winowajcę na gorącym uczynku. Przy czym należy psu też pokazać, jakie zachowanie jest dobre, np. zabrać pogryziony but i dać w zamian gryzak.
• Zanim skarcimy psa, pomyślmy, skąd się bierze jego zachowanie. Może któraś z psich potrzeb nie jest zaspokojona? Np. gryzie meble, bo nie ma odpowiednich gryzaków, kopie w ogrodzie dlatego, że nie wychodzi na spacery i się nudzi, skacze na gości, bo nie nauczyliśmy go prawidłowego zachowania, szczeka na dzieci, bo nie został z nimi prawidłowo zapoznany.
• Zamiast krzyku karą może być ignorowanie psa, jeśli np. jest zbyt natrętny i nie daje nam spokoju. Albo kilkuminutowa izolacja – zostawmy go na chwilę, żeby się uspokoił.