Plac budowy to było błoto po pas. W końcu wyrównali teren, posadzili drzewa, rozwinęli trawę. I stał się cud. Zupełnie jak w starej baśni.
Poszukiwanie mazurskiej przystani
Stara baśń mówi, że Mazury stworzył Pan Bóg dla siebie, by co siedem dni odpoczywać tam pośród łąk i pagórków. Ale gdy tylko zasnął, diabeł Smętek pozazdrościł mu spokoju i tak pokiereszował pazurami ziemię, że doliny zalała woda. Kiedy Pan Bóg się obudził, widok go zachwycił. I mianował Smętka strażnikiem Mazur. – Pilnuj – powiedział – żeby tu mi wszystkiego nie popsuli. Smętkowi chyba nie do końca się to udało... Gdy Magda Binder kilka lat temu uciekała z Warszawy do mazurskiego miasteczka, rzeczywiście było tam spokojnie, ale nawet nie zauważyła, kiedy rybacka osada stała się rozkrzyczana i jakaś taka dyskotekowa. Uznała, że czas się wynosić. Przemierzyła Mazury wzdłuż i wszerz, ale zawsze coś jej nie odpowiadało. A to brakowało widoku na jezioro, a to za daleko było do lasu. Albo za blisko świata, albo za bardzo na odludziu. Któregoś lata usłyszała, że jest na sprzedaż działka w Starych Sadach. – Zapachniało jabłkami – wspomina – jednak wizja lokalna rozczarowała. Nijakie domki, na szczęście ukryte za drzewami, nieciekawa działka. Za to było cicho i woda skrzyła się w słońcu. Wyobraziłam sobie dom, ogród i siebie w fotelu na tarasie.
Dom jak z dziecięcych rysunków
Trzeba przyznać, że wyobraźnia jest mocną stroną Magdy. Bez tego nie mogłaby być wziętym architektem wnętrz. Od dziecka wiedziała, co chce robić. – Najpierw urządzałam domki dla lalek – mówi. – Do głowy mi nie przyszło, że mogłabym zajmować się czymś innym. Dom wymyśliła w najdrobniejszych szczegółach. Miał być prosty, taki, jakie dzieci rysują w przedszkolu. Ze spadzistym dachem, ceramiczną dachówką, ale nowoczesny, bez okapów i wystających rynien. Zbudowany z miejscowych materiałów, drewna i kamieni polnych, klasyczną metodą ryglową, ale z konstrukcją przeniesioną do środka. – Chciałam oglądać belki i rygle przy świetle kominka – śmieje się Magda. Przez duże okna do środka zagląda ogród, we wnętrzach dominuje biel i delikatne pastelowe kolory, a duży stół mieści nawet dwanaście osób. – Bałam się, że będzie mi brakować miasta, imprez, teatru, ale nawet nie kupiłam telewizora. Czytam książki. Od lat tego nie robiłam. I jak mogłam żyć bez wody? – dziwi się. Wieczorami, choćby nawet lało, wkłada płaszcz i wychodzi patrzeć na jezioro. Na ten krajobraz, który Pan Bóg stworzył dla siebie.
Tekst: Grzegorz Kapla
Zdjęcia: Michał Mrowiec
Stylizacja: Szymon Zgorzelski