Trucicielstwo, czary, orgie, nekromancję… Wystarczy kilka jagódek, żeby posłał człowieka w krainę halucynacji, delirium i śpiączki.
Wystarczy kilka jagódek, żeby posłał człowieka w krainę halucynacji, delirium i śpiączki. Nie bez powodu zwą go także Atropa belladonna – od Atropos, najstarszej z trzech Mojr, greckiej bogini wyznaczającej kres ludzkiego pobytu na ziemi i przecinającej nić życia. Pokrzyk, od czubków liści po koniuszki korzonków wypełniony alkaloidami (skopolaminą, hioscyjaminą, ale głównie atropiną), często służył do wysyłania na tamten świat zarówno ludzi, jak i wilków – stąd nazwa.
Potraktowany nim delikwent najpierw bladł i odczuwał niepokój, potem robił się dziwnie pobudzony i skołowany. Mógł wpaść w szał albo dostać drgawek, wreszcie paść nieprzytomny i w jakiś czas potem przestać oddychać. Oczywiście przy ostrożnym dawkowaniu wykorzystywano pokrzyk do bardziej twórczych zadań. Na przykład jako przewodnika w kontaktach z duchami. Albo środek znieczulający, jeden ze składników maści umożliwiającej czarownicom latanie czy ekstremalną wersję viagry.
Menady biorące udział w pijackich orgiach ku czci boga Dionizosa ponoć właśnie za sprawą wrzucanego do wina pokrzyku rzucały się na mężczyzn. A kiedy ich posiadły, rozrywały na strzępy. Szamani oraz amatorzy mocnych wrażeń dolewali wywaru z pokrzyku do piwa albo palili jego liście niczym tytoń. Nawet wiktoriańskie elegantki były z wilczą jagodą na ty – kilka kropel wpuszczonych do oczu rozszerzało źrenice, nadawało spojrzeniu blask, któremu panowie nie potrafili się oprzeć.
A że przy okazji drażniło błony śluzowe, podwyższało ciśnienie i mogło spowodować reakcję alergiczną obfitującą w takie atrakcje, jak opuchlizna, świąd czy problemy z oddychaniem? Trudno. Przecież to i tak nic przy ciasno zasznurowanym gorsecie.
Tekst: Weronika Kowalkowska
Zdjęcia: Fotochannels/Corbis, East News, Shutterstock