Czasem podstępy wychodzą wszystkim na dobre. Gdyby nie pomysł Rainera, Ewa nie dowiedziałaby się, że jest całkiem utalentowaną ogrodniczką.
Uwierzysz, że ja nie chciałam w ogóle domu? — śmieje się Ewa. Elegancka blondynka, radosna i pełna ciepła. Spotkałyśmy się zaledwie kilka minut temu, a ja mam wrażenie, że znamy się od lat. Trudno byłoby nie poczuć się przy niej dobrze. I trudno byłoby nie poczuć się dobrze w tym miejscu. Ale od początku.
Dom to było marzenie Rainera. Uciekł się do podstępu, żeby przekonać żonę. Ewa nie chciała słyszeć o mieszkaniu na wsi i codziennych dojazdach do miasta. – Kupiliśmy ziemię niby po to, by latem wpadać na grilla – mówi Ewa. – I wygrillowaliśmy. Powoli oswoiłam się z tym miejscem, polubiłam je i dałam się namówić na przeprowadzkę. Mieszkamy tu już tyle lat i ciągle jesteśmy tak samo zachwyceni. Wszystkim, nawet najmniejszą roślinką, którą zasadzę. Bo wyobraź sobie, że odkryłam tutaj kolejną pasję – zaczęłam na potęgę sadzić i pielęgnować ogród.
A pasji Ewie i Rainerowi akurat nie brakuje. Lubią gotować, dlatego otworzyli restaurację Wenecja w Gry-finie. Powstała z miłości do wszystkiego, co włoskie. – Prowansja, Toskania, uwielbiamy tamte rejony – rozmarza się Ewa. – Byliśmy tam już wiele razy i czujemy się jak w domu. No właśnie, podróże to ich kolejne hobby. Zabawne, że jeżdżą z Louisem Vuittonem. I nie chodzi bynajmniej o francuskiego kreatora mody, ale o… samochód kempingowy. – Kiedyś bardzo chciałam mieć jego torebkę. Jak się domyślasz, była bardzo droga – opowiada Ewa.
– Odkładałam pieniądze i gdy już prawie była moja, zobaczyliśmy campera. No i kupiliśmy. Na cześć całego zamieszania nazwaliśmy samochód Vuitton. – Ileż ja bym się nacieszyła torebką? A tak co roku zwiedzamy kawał świata.
Kiedy mają trochę czasu, biorą się za „robótki ręczne”. Wspólnie odnawiają stare meble i wymyślają dekoracje do domu. Rainer zrobił metalowe świeczniki wiszące nad ogromnym stołem w kuchni, a Ewa uszyła ostatnio zazdrostki ze starych poszewek. W ogóle do tkanin ma słabość, zbiera stare kapy, zasłony, bieżniki. Dziś od razu po pracy pobiegła do ziołowego ogródka po estragon, który jakiś czas temu przywiozła sobie z Włoch. Będzie jak znalazł do kotlecików jagnięcych na obiad.
Tekst i stylizacja: Green Canoe
Zdjęcia Rafał Lipski