Na tarasie u Lykkenów pachnie kawą i maślanymi bułkami, które Mytte właśnie upiekła. – Coś w nią wstępuje, gdy przyjeżdżamy do domu na wydmach – nie może się nadziwić mąż. – Minuty nie usiedzi w miejscu.
Właściciele pomalowali dom w typowo duńskim stylu: na czarno z białymi obramówkami. W ogrodzie porozstawiali donice. Nie ma mowy, żeby kwiaty urosły na piasku.
Mytte albo coś pichci, albo przycina róże, przesadza, maluje, reperuje. I nigdy się nie męczy. – Muszę ciągle być w biegu, inaczej źle się czuję. Nie przeszkadza mi, że inni w tym czasie leniwie popijają kawę – śmieje się gospodyni.
Odkąd z mężem Tonym kupili dom, opętały ją dwie pasje (mają nad nią władzę absolutną!) – podporządkowuje im każdy dzień, ba, można nawet śmiało powiedzieć, że i życie. Raz: bez opamiętania zbiera stare meble i rzeczy, które inni uznali za zbędne. Dwa: została zapaloną ogrodniczką. Biblioteka ugina się od książek o drzewach i kwiatach. Pocztą co miesiąc przychodzą trzy gazety na ten temat. – Jak to możliwe – dziwi się Tony – że ogród przy naszym domu na przedmieściach Kopenhagi przestał ją obchodzić? Sarny obskubują pączki, drzewka marnieją i nic. A na letnisku szaleje.
W samochodzie wozi łopatę i papierową torbę. Kiedy przy drodze wypatrzy jakiś ładny kwiatek, zaraz się zatrzymuje, wykopuje i przywozi nad morze. – Co ja zrobię, tak mam, że jak się do czegoś zapalę, wkładam w to całe serce – odpowiada Mytte. Rzeczywiście, bo gdy zaczęła zbierać starocie do wakacyjnego domu, nie tylko nie ominęła żadnego pchlego targu, ale nawet i pojemnika ze śmieciami (nie z odpadkami rzecz jasna, lecz kontenerów, do których wyrzuca się drewniane rzeczy). Śmieje się na wspomnienie tych wypadów: – Nieraz się zdarzało, że dozorcy, widząc, jak tam grzebię, przeganiali mnie. W końcu wystąpiłam do gminy o pozwolenie i z córką Laurą objeżdżałyśmy okolice z przyczepą, ładując znalezione perełki.
Raz trafił im się jakiś stolik, kiedy indziej krzesło i stołek, to znów rama. Skąd w rodzinie Lykkenów taka miłość do rzeczy starych? – To nasz wkład w ochronę środowiska – odpowiada krótko Mytte.
Do letniego domu zapaliła się równie szybko jak do swoich nowych hobby. Kiedyś, gdy przeglądali gazetę, rzuciło im się w oczy ogłoszenie: „Sprzedam bungalow w Liseleje”. Jeszcze tego samego dnia wsiedli w samochód i pojechali na rekonesans. Prowadzą biuro nieruchomości, więc wiedzą, że jak się czegoś szuka na poważnie, trzeba działać błyskawicznie, bo ktoś może cię ubiec. Przyjechali. Zobaczyli. Zachwycili się, kupili. Trudno się dziwić – dom stał na górce z pięknym widokiem na plażę i morze. Miał wielkie okna, był drewniany, taki sentymentalny, no i staruteńki, z 1920 roku. Jednym słowem, z duszą. I nic to, że nadawał się do remontu.
Mytte wspomina, że kiedy tu przyjeżdża, czuje się szczęśliwa, jakby ktoś zamknął ją w pięknej mydlanej bańce. – Bańka pęka w poniedziałek, gdy rano wsiadam w samochód i pędzę do pracy – kwituje.
Tekst: Louise Kamman Riising/Pure Public.dk
Tłumaczenie: Katarzyna Sadłowska
Zdjęcia: Pernille Kaalund/Pure Public.dk