Tutaj goście zawsze mogą liczyć na specjalne traktowanie. Pieszczoty, czułe słówka, codzienne spacery. I wszyscy żegnani są z łezką w oku.
Gdy mówimy znajomym, że jedziemy do hotelu dla zwierząt, pytają: „w normalnym nie chcą was przyjąć?”. Iza opowiada, że na początku, gdy powiesili w mieście reklamę, takie żarty zdarzały się często. W nocy dzwonił jakiś dowcipniś z pytaniem, czy przyjmą rodzinę patyczaków. Albo czy mają „pokój” dla krokodyla. Ale stanęło na psach i kotach. – Zdarzają się i zupełnie inne reakcje – opowiada Maciej. – Ludzie z grymasem obrzydzenia mówią, że nie znoszą takich miejsc, bo myślą, że prowadzimy schronisko. A nasza Psia Farma ze schroniskiem nie ma nic wspólnego.
Do Parowej Falęckiej pod Chełmżą przenieśli się z Torunia: Iza z Maćkiem i bliźniaczkami: Karoliną i Agatą. Kupili popegeerowską ziemię z na wpół zrujnowanym domem. Iza pracowała w szkole, Maciej dojeżdżał do Torunia. Do dziś mają etaty, bo przy takim interesie musi być jedna pewna pensja. Pomysł z hotelem dla zwierząt podsunęła im znajoma, która właśnie wróciła z zagranicy. Teraz mają „apartamenty” dla 15 psów. Większą liczbą zwierzaków nie mogliby dobrze się zająć. Bo ich hotel to nie przechowalnia z boksami i wybiegiem. – Każdego podopiecznego wyprowadzamy, karmimy, bawimy się z nim.
Gdy Iza bierze psiaka na spacer, Maciek sprząta jego pokój, zmienia wodę. Na pierwszy ogień idą labrador Bazyli i goldenka Nutka. To najbardziej hotelowe rasy – błyskawicznie przystosowują się do nowej sytuacji, nie tęsknią za właścicielami. Potem wychodzi bokserka Plamka, biega jak szalona, a tyle w tym radości, że nie można się do niej nie śmiać. Wreszcie Sati – szlachetny briard. Szlachetny dopóki stoi, bo gdy zacznie szaleć, wygląda jak włochaty stwór z Muppetów.
O tym, że jadą goście, dowiadują się na długość psiego słuchu. Cała gromada odszczekuje hymn powitalny. Pensjonariusze i domownicy: 11-letni jamnik Lorek, trzy koty – Grusia (łowi okoliczne króliki), Kwiatunia, jej córeczka, i Tygrysek, synek (regularnie dostaje wciry od miejscowych), dog Lutuś (Ludwig) i nowofundlandka Elwirka, niewychowana ciapa z zagródki. Do chóru dołączają też owce: Elza z dziećmi, barankiem Bosse i owieczką Lisą, oraz marzycielka Britta. Nie boją się psów. Podchodzą ufnie, zaczepiają.
Ludzi Iza i Maciej poznają po zwierzętach. Przed przyjęciem psa lub kota długo rozmawiają z właścicielami. Żeby zwierzakom było jak najlepiej. – Są psy, które nie nadają się do hotelu – tęsknią tak, że aż boli patrzeć – mówią. Ale zdarza się, że to właściciele bardziej przeżywają rozłąkę i codziennie dzwonią.
– Zwierzaki w nowej sytuacji mogą się zachowywać nieobliczalnie. Jeden pan uprzedzał, że suczka będzie wyć i przestanie jeść. Tymczasem tuż po wejściu na Psią Farmę wyżarła innemu psu ciasteczka i została miss turnusu – wspomina Iza. Dużo się już nauczyli, sporo potrafią przewidzieć. Psiaki mogą chorować z tęsknoty, ale też przez stres i zmianę karmy (dlatego proszą o przywożenie własnej). – Kiedyś opiekowaliśmy się psem pasterskim, zalęknionym, a przez to agresywnym. Po trzech dobach siadał nam na kolanach, a za parówki oddałby wszystko – opowiada Maciej. Ale jedzenie to nie jedyny sposób. Psy są sprytne, niektóre nie znoszą zamykania. Maciej bierze na siebie niepokorne bestie. Zdarza się, że na spacery zabiera… rękawice spawalnicze.
Czasem kręci im się łza w oku, gdy trzeba zwierzę oddać. Ale właściciele potem dzwonią i zdają relację, co się dzieje. Poza tym mają stałych klientów. Gdyby przyszło im jeszcze raz decydować, czym chcą się zajmować… – Zrobilibyśmy dokładnie to samo – mówi Maciej.
Tekst: Michalina Kaczmarkiewicz
Zdjęcia: Karolina Migurska (współpraca: Krzysztof Migurski)
Kontakt do właścicieli: www.psiafarma.iq.pl