Kilka tysięcy koralików, kilkanaście metrów nici, kilka miesięcy mozolnej, precyzyjnej pracy, ocean cierpliwości, talent, wiedza i umiejętności składają się na jedną krywulkę. Przed laty we wsiach w okolicach Komańczy kobiety nosiły szerokie kołnierze splatane z drobnych szklanych koralików – krywulki. Każda z nich była dziełem niepowtarzalnym, bajecznie kolorowym, tworzonym na wzór łemkowskich haftów krzyżykowych. Ta dochodząca nawet do dwudziestu kilku centymetrów szerokości biżuteria była obiektem dumy i często dowodem zamożności: za równowartość kosztu nici i koralików na kilka krywulek można było wówczas kupić krowę...
Dużą krywulkę splata się miesiącami, wymaga to precyzji i uwagi, im bardziej skomplikowany wzór – tym większej. Z krywulkami Ewelina zetknęła się po raz pierwszy na Uniwersytecie Ludowym we Wzdowie. Uczyła się tam rękodzieła artystycznego – tkactwa, haftu, rzeźby, malarstwa, wikliniarstwa, ceramiki i koronczarstwa. W 2000 roku do szkoły z Ukrainy przyjechał Andriej Bobyk – „Master po koralikom”, jak sam się przedstawiał. Przy nim stawiała swe pierwsze kroki w tworzeniu krywulek. Dziś mówi: – Nigdy nie myślałam, że to się tak rozwinie. Duże zainteresowanie krywulkami spowodowało, że robię je już przez lata, a popyt jest nadal. Ewelina pamięta zamówienie, które realizowała dla zespołu ludowego. To dopiero było wyzwanie! Kiedyś krywulkę zamówił miły starszy pan jako imieninowy prezent... dla siebie samego, powiesił ją potem na ścianie w charakterze ozdoby domu.
Życie pisze jednak najciekawsze scenariusze. Ewelina, mieszkanka Głuszycy (miejscowość pod Wałbrzychem), 14 lat temu przyjechała po raz pierwszy w Bieszczady i wtedy poznała Piotra. Gdyby nie to spotkanie, nie byłaby dziś jego żoną, matką dwóch wspaniałych chłopców, założycielką firmy zajmującej się produkcją i sprzedażą biżuterii oraz prowadzeniem warsztatów rękodzielniczych. Koralikowa pasja ogarnęła całą rodzinę, od siedmiu lat tworzą wspólnie. Niektóre wzory projektował Piotr. Krywulki zachwycają tradycyjnymi wzorami, bogactwem kolorystyki, kształtem. Wpisują się w nurt sztuki etno, grono miłośniczek się powiększa. A Ewelina? Wkłada w nie całą swoją pasję. I marzy o świętym spokoju, ogródku, psie i dziesięciu kotach.
Tekst: Jagoda Miłoszewicz
Fotografie: Karolina Migurska
(współpraca Adam Migurski)
www.pracownia-miodosytnia.pl