Zapiecek
Żeby tam sypiać, trzeba było być KIMŚ.
Czyli ciepły obiekt pożądania domowników. A konkretnie kąt pomiędzy piecem a ścianą, najcieplejszy i najprzytulniejszy w całej chałupie.
Żeby tam sypiać, trzeba było być KIMŚ: szanowanym, acz zgrzybiałym nestorem rodu, dzieckiem, czyli owego rodu przyszłością, kotem, bez którego wszystkich i wszystko zjadłyby gryzonie, albo wydajną kurą – nioską. Zwykli śmiertelnicy kładli się na zapiecku tylko wtedy, gdy czuli, że bierze ich jakieś choróbsko. Robili zresztą bardzo dobrze, i to nie tylko z powodu przyjemnego, zbawiennego ciepełka.
Na zapiecku (albo we wnękach pieca) suszono zboże do zmielenia w żarnach oraz różne zioła – to plus ciepłe, wilgotne powietrze równa się kaloryfer, nawilżacz i inhalator w jednym. Nic dziwnego, że dzieci trudno było z zapiecka przegnać – zimą spędzały tam nawet całe dnie, bawiąc się i słuchając opowieści dziadków.
Oprócz ludzi i zwierząt na zapiecek ciągnęły także byty nadprzyrodzone. A dokładnie domowiki – znające się na czarach duchy opiekuńcze domu, pierwowzory krasnoludków. Te maleńkie stworzenia zazwyczaj były życzliwe swoim gospodarzom. Zdarzało się nawet, że – zadowolone z cateringu i niepłoszone z zapiecka – obdarowywały kosztownościami lub pomagały w obejściu. Potrafiły być niemal tak pożyteczne, jak przechowywany na zapiecku (albo podwieszony pod polepą pieca) bukiet specjalnych ziół uzbieranych w noc świętojańską, chroniący domostwo przez pożarem, wiatrem i powodzią.
Fotografia: Daniel Pach/Forum