Kilkanaście lat temu znaleźli perełkę mennonickiej architektury. Ocalili ją przed ruiną. A potem, zamiast zająć się miłym życiem, zaczęli ratować następny dom.
Jakoś w połowie lata jechałam jedną z dróg przecinających malowniczy krajobraz Żuław. Nagle między drzewami błysnął jaskrawy błękit. Po chwili zobaczyłam pięknie odrestaurowany, podcieniowy dom olęderski. Po prostu musiałam wejść, zajrzeć, jak wygląda w środku i kim są gospodarze. Nieśmiało podeszłam do bramy. Otwarta, jakby zapraszała do środka. W drzwiach stanęła kobieta z sympatycznym psem. Szerokim gestem zaprosiła mnie do środka. Od tej chwili byłam już pod urokiem tego domu. Salvinia Lodge mnie zaczarowała.
– Nas też urzekła od pierwszego wejrzenia – opowiada Magda, właścicielka siedliska. – Szukaliśmy wprawdzie letniska, ale na Mazurach, bo dom na Żuławach już mieliśmy. Widocznie ta kraina jest nam pisana. Magda wychowała się w Niemczech. Po ślubie postanowili z Thomasem osiedlić się w Polsce. Pokochali zaspane wioski, przesycone jodem powietrze, niezliczone drogi wodne, kanały i mosty zwodzone, dające statkom pierwszeństwo przed samochodami. I białą plażę wijącą się jak wąska wstążka wzdłuż lasu, niknącą na horyzoncie hen w morzu.
– Co prawda, do pracy w Gdańsku Thomas jeździ 30 km, ale to niewielka cena za mieszkanie w tak malowniczej okolicy – mówi Magda. – Ja, odkąd na świat przyszły bliźniaki, niechętnie ruszam się do miasta. Lubię za to z wózkiem wybrać się na plażę i po drodze wdychać zapach sosnowych igieł w lesie. Wyłożone gliną ściany, drewno i morska bryza tworzą mikroklimat, którego nigdy nie znalazłam w żadnym mieście. Jasne, odwiedzamy czasem zakątki starego Gdańska albo tętniącego życiem Berlina, ale gdy wracamy, czujemy, że nasze miejsce to właśnie Żuławy.
Zauroczeni tutejszą architekturą postanowili stareńką zagrodę z drewna i muru pruskiego uratować. Magda jest konserwatorem dzieł sztuki, sama zadbała o detale. Bo to one opowiadają historię 200-letniego domu. – Wprawdzie ze starego budynku została konstrukcja – śmieje się – ale zarys jest ten sam. Nowe są podłogi, dach, inaczej rozplanowałyśmy pokoje – dodaje. Wnętrza zaprojektowała z Magdaleną Adamus z sopockiej pracowni LOFT. Wcześniej już wspólnie przywróciły do życia jeden dom. – Może to ekscentryczne hobby – ratować chłopskie zagrody – ale za to jakie inspirujące – mówi.
Magda ma słabość do drzwi. Te oryginalne, zrobione przez holenderskich osadników, zachwycają solidnym pięknem. – Sama czyściłam je centymetr po centymetrze – wspomina z błyskiem w oku. Te do saloniku na piętrze wyszperałyśmy gdzieś na antykach. Przepiękna, indyjska ręczna robota. Pasują doskonale!
– Siedlisko nazwaliśmy Salvinia Lodge, bo przecież jeśli dom dostaje nowe życie, należy mu się także imię – mówią zgodnie. „Salvinia natans” to łacińska nazwa rzadkiej i chronionej paproci wodnej, która ponownie osiedliła się w ostatnich latach na brzegu rzeki. To najlepiej świadczy o czystości powietrza i wody. Tutaj można spokojnie wychowywać dzieci, pozwolić duszy odpocząć, pobujać w obłokach i wyobrazić sobie, jak mieszkali dawni osiedleńcy.
– Kochamy to miejsce – śmieją się Magda i Thomas. – Ale nie można mieszkać w dwóch domach. Postanowiliśmy więc zapraszać tu gości, którzy podobnie jak my cenią piękno przyrody i architektury. Może ktoś pod wpływem naszej Salvinii ocali od zapomnienia jeszcze choć jeden taki dom…
Tekst i stylizacja: Joanna Włodarska
Fotografie: Rafał Lipski
www.salvinialodge.pl