Serial z wyłączonym dźwiękiem
Opowieści o samotnym życiu na wsi czy nawet w odludnej chacie za wsią są mocno przesadzone.
Tu każdy sąsiad gotowy jest w każdej chwili przerwać pracę i zrobić inspekcję tego, co TY akurat robisz. I nic się nie ukryje przed jego czujnym okiem, a w pewnych przypadkach można powiedzieć, że potrafi zobaczyć znacznie więcej, niż się naprawdę dzieje. Mam taką teorię, że seriale, którymi do niestrawności raczy nas tv, tak stępiły wrażliwość na dramatyczne wydarzenia, że dzień bez sensacji ludzie uważają za stracony...
Na szczęście za każdym płotem, przy odrobinie wyobraźni, można znaleźć temat na następny odcinek. Znam paru osobników szczególnie uzdolnionych pod tym względem i chętnie podam adresy – jeśli jakiś scenarzysta akurat stracił wenę i potrzebuje świeżej krwi. Wydawałoby się, że jeśli nie chcemy być gwiazdami miejscowego „życia na gorąco”, pozostaje ucieczka do lasu. Nic bardziej złudnego!!! Mieszczuchy wrzucone pod wysokie drzewa przeżywają często szok cywilizacyjny w zetknięciu z naturą, która miała ich ukoić. Tu najpierw zadziwia cisza, a potem przerażają dziwne, niezidentyfikowane odgłosy, których się trzeba latami uczyć, by je polubić i zrozumieć.
Niedawno goszczący u nas przyjaciele obudzili nas po północy, przerażeni Wackiem, białą sówką płomykówką wielkości kury, rezydującą z rodziną w dębie przy tarasie, która postanowiła poczęstować się czekoladkami ze spodeczka na stole w ich pokoju. Rano marudzili, czy nie dałoby się wyłączyć ptaków, które nie pozwalają im spać, a widok węża przy strumyku tak ich wystraszył, że cały dzień chodzili – mimo upału – w butach z cholewami, nie przyjmując do wiadomości, że zaskroniec nie odżywia się chudymi piętami. Cóż, my nasz hektar lasu dzielimy od lat z doskonale zorganizowaną społecznością ptaków. Od bladego świtu wymieniającą poglądy w gałęziach drzew naprzeciw naszej sypialni. Z wiewiórkami plującymi nam sosnowymi nasionami do porannej kawy. Z sowami toczącymi miłosne awantury koło północy.
Są jeszcze psy sąsiadów, zawsze gotowe szczekać albo wyć do księżyca przez pół nocy, no i nasze, też uzdolnione muzycznie, chrapiące stanowczo głośniej niż my sami. Na szczęście koty to zwierzęta dyskretne i z wyjątkiem marcowych lub letnich festiwali pieśni erotycznych przez resztę roku zachowują się bardzo cicho. No i jeszcze mrówki. Gdy chcę się uspokoić, lubię sobie popatrzeć, jak w ciszy i skupieniu uparcie wędrują tam i z powrotem. Mąż twierdzi, że dokładnie tak samo wyglądają miasta – tam też tysiące ludzi z podobnym uporem wędrują od dziury do dziury. Tyle że do tego serialu włączony jest dźwięk, którego za nic nie da się przyciszyć.
Więc wolimy mrówki. Jesteśmy przekonani, że za kilka lat usłyszymy, co mówią…
Teresa Jaskierny