24-25 czerwca
Lanckorona, Lanckorona rozłożona gdzie osłona od spiekoty i od deszczu, od tupotu szybkich spraw.
W Lanckoronie wszystko zgadza się z piosenką Grechuty. Oprócz deszczu, który jednak jest. Tylko że nikt sobie z niego nic nie robi. Na przykład malarze, którzy przyjechali tu z kilku krajów, z pleneru przenieśli się po prostu pod dachy i dalej normalnie pracują. Dwudniowy Jarmark Świętojański i tak się odbył w swoim czasie.
Kucharz Geoffroy Oules cztery lata temu z południa Francji przyjechał na południe Polski. Prosi, żeby mówić do niego Jeff. Uważa się za ambasadora Francji, ale w moich oczach jest bardziej ambasadorem Lanckorony, – tak ciepło o niej mówi. Na jarmarku serwuje między innymi zupę cebulową i gulasz korsykański. Pyszności! Jest też kuchnia jak najbardziej polska. Myśliwi z tutejszego koła łowieckiego częstują gorącym bigosem. Kiedy pytam o przepis, słyszę, że to boski bigos myśliwski, czyli że Bóg jeden wie, co w nim tak naprawdę jest. W rzeczywistości znajdziemy pełno sarniny. A kapusta, pół na pół, kiszona i świeża. Bo tak jest najsmaczniej. W Domu Golonki, na unikalnym pochyłym lanckorońskim rynku, wystawę otworzyła Danka Jaworska. Malarka, która wiele lat spędziła w Szwecji, a swoje obrazy wystawia w Europie i poza nią.
Teraz wraca do Polski. Miejsce dla siebie znalazła na Lanckorońskiej Górze. Nie tylko podczas wernisażu, lecz także i później artystka opowiada o swoich obrazach, przybyszów traktuje jak własnych gości. W dużych miastach to się nie zdarza. W niedzielę rynek zamienia się w nibywybieg mody. Miejscowe dziewczęta paradują w unikatowych lnianych ubiorach Małgorzaty Garlej. Potem śpiewają piosenki. Jarmark trwa w najlepsze. Dużo się dzieje, a jednocześnie nie ma w tym dzianiu żadnego pośpiechu, żadnego napięcia. Jest życzliwość, uśmiech, przyjemność bycia tutaj. Urocza senność. Wszyscy ludzie, z którymi rozmawiam, twierdzą mniej więcej to samo: że się zakochali. Po prostu. Przyjechali kiedyś do Lanckorony i zakochali się. Ja trochę też.
Tekst i fotografie: Anioł Wyrozębski