23 września są dożynki. To huczne świętowanie końca żniw plus echa starych, dobrych obrzędów ku czci bóstw płodności – przynoszącego dostatek Dadźboga i wszechwładnego Peruna.
Obchodzi się je od zawsze, od czasów, w których Słowianie o chrześcijaństwie nie mieli zielonego pojęcia. W Polsce złoty okres dożynek przypadł między końcem XVI a XIX wiekiem, kiedy to zabawy dla swoich żniwiarzy urządzali właściciele majątków ziemskich.
Tradycyjny plan zajęć wyglądał następująco: wicie wieńca dożynkowego, uroczysta procesja składająca się z niosącej wieniec (najbardziej wydajnej w danym roku) żniwiarki i odświętnie odzianych żniwiarzy, poświęcenie wieńca i chleba dożynkowego w kościele; następnie uroczysty przemarsz do dworu w rytm wielozwrotkowych pieśni o trudzie żniwiarskim, braku lub dostatku gospodarskich cnót u pana dziedzica, tudzież nadziei na obfite plony w nadchodzącym roku.
Przed dworem na rozśpiewane towarzystwo czekał już gospodarz z rodziną, a w stodole – grajkowie oraz zastawiony pysznościami stół. Po uroczystym przekazaniu wieńca można było zrobić „spocznij” i zająć się hulanką. Od czasów zniesienia pańszczyzny podobne, choć skromniejsze zabawy zaczęli urządzać co bogatsi chłopi. Potem dożynki rozmnożyły się gwałtownie. Powiatowe, parafialne, gminne, a nawet niesławne centralne! Także w kwestii wieńców do głosu doszedł pluralizm. Dawne miały zazwyczaj kształt korony lub koła.
Dziś nikogo już nie dziwi widok niesionego przez kilka osób fantastycznego monstrum w kształcie studni, dzwonnicy, koguta, zaprzężonego w dwójkę koni wozu z woźnicą czy Chrystusa na osiołku. I wszystko to skonstruowane ze zbóż, kwiatów, owoców i wstążek!
Tekst: Redakcja
Fotografie: Forum, Corbis