Nikt inny pewnie nie zwróciłby uwagi na zanurzone w lodowatym strumieniu pniaki. Oni nie przejdą obojętnie. Albo na wyschnięte drzewka owocowe w starym sadzie, takie w sam raz do spalenia w kominku. Iwona i Bartek Watemborscy widzą w nich coś więcej niż tylko szary dym.
Drugie życie drewna
Są artystami lalkarzami. Grają w krakowskim Teatrze Groteska. Kukiełki, jawajki i marionetki rzeźbią zazwyczaj z miękkiej lipy. Na jej jasnym drewnie łatwiej namalować
twarze, nadać im rysy. Kiedyś wycinano z niej także deski do kuchni, bo były lekkie i nie tępiły noży. Dziś najczęściej robione są z twardych odmian: buku, jesionu, czereśni, orzecha, klonu, śliwy, grabu. – My wykorzystujemy każdy rodzaj drewna, głównie polskie gatunki liściaste – mówią Iwona i Bartek. – Ale nigdy drzew nie ścinamy. Bierzemy te, które zwykle nadają się już tylko na opał, i dajemy im drugie życie. Materiał na swoje „plajstry” traktują w sposób niezwykły, wręcz magiczny. Tak jakby drewno miało głos i mówiło, czego chce. Może dlatego, że jak bajkowy Geppetto potrafią tchnąć duszę w zwykłe klocki.
Drewniana dusza
Czasem, gdy tylko wezmą do ręki kawałek drewna, od razu wiedzą, co z niego będzie. Ale bywa i tak, że deska czeka w kącie pół roku, a potem nagle podpowiada, jaki mają jej nadać kształt. – Drewno, które przeleżało w strumieniu lub w lesie kilkadziesiąt lat, wiele widziało i niejedno przeszło. Takie jest dla nas najcenniejsze. Tak jak do ludzi starszych, odnosimy się do niego z miłością i szacunkiem. Czy jest lepsze od zwykłych desek ze sklepu? – Zależy, z której strony spojrzymy – tłumaczą artyści. – Sękate, poczerniałe, czasem popękane i wypaczone nie nadaje się do długich zmagań z nożem. Szybko się męczy i nie dorównuje młodym, klejonym deskom przystosowanym do kuchennych maratonów. Ale gdy takie drewno „przysiądzie” na stole i zacznie opowiadać o swoim życiu, możemy słuchać tych historii w nieskończoność.
Zakochane deski
Iwona – zakręcona, trochę szalona, szybka i uparta. Bartek – cierpliwy i spokojny, perfekcjonista. Lubi prostotę i minimalizm. Choć są przeciwieństwami, mówią jednym głosem: – Nie produkujemy rzeczy w ilościach hurtowych. Bo zadowolony ma być nie tylko ktoś, kto je kupuje, ale i my, twórcy. Jeżeli coś nam nie wychodzi, odkładamy robotę. Na pomysł ręcznie robionych desek kuchennych wpadli przez przypadek. Nie mieli prezentu ślubnego dla siostry. – Chcieliśmy ofiarować coś, co będzie symbolem bezpieczeństwa i wzajemnej zależności – wspomina Iwona. Siedzieli i myśleli, czym by tu obdarować ukochaną osobę, no i wymyślili... ZAKOCHANE deski. Dwie, ale wycięte z jednego kawałka drewna, jakby przytulone do siebie. Pytani, czy da się wyżyć z robienia desek, odpowiadają, że to nie biznes, lecz projekt artystyczny, inspirowany teatrem lalek. Rzeczywiście, nie zachowują się jak biznesmeni. Raczej jak para wrażliwców, którzy w codziennych, wręcz banalnych rzeczach, widzą to COŚ. Surowe piękno poszarpanej kory, zawadiacki sęczek czy słój. Mówią, że oswajają dziką naturę. Nie szlifują, nie przycinają, nie rąbią i nie piłują, ale właśnie oswajają. A potem nadają takiemu nowo narodzonemu przedmiotowi imię, jak dziecku.
Kontakt do Iwony i Bartosza Watemborskich: www.facebook.com/plajsterpl. Para zakochanych desek kosztuje około 199 zł. Za pojedynczą zapłacimy od 59 do 169 zł.
Tekst: Joanna Halena
Zdjęcia: Iwona Olszewska-Watemborska