Góralska chałupa po włosku, a do tego właściciele z włoskim temperamentem. W Murzasichlu nie sposób się nudzić. Można z Jurkiem wspinać się na Gerlach albo z Celą poznać tajemnice fotografii, w międzyczasie podgryzając focaccię.
Jakiś czas temu Jurek kupił Celi zamiast kwiatów czarne leciwe maserati. – Jechałem po to autko prawie 2000 km na sam koniec włoskiego buta – opowiada. A widząc moją zdziwioną minę, śmieje się znad porannej kawy: – Przecież to rzut beretem.
Dla Celiny i Jurka do każdego miejsca na świecie jest rzut beretem. To globtroterzy z krwi i kości. Żadne odległości nie są im straszne. Ale choć świetnie czują się w trasie, lubią wracać do domu. W Murzasichlu pod Zakopanem zawsze na nich czeka… kawałek Toskanii. Zaczęło się tak, jak zazwyczaj bywa: kilka lat temu rzucili pracę w korporacjach, pozbyli się mieszkań, służbowych samochodów, komórek i ruszyli w świat. – Zwykle zatrzymywaliśmy się w Bed & Breakfast. Podoba nam się nocowanie w zwykłym domu, gdzie równocześnie mieszkają właściciele. To ciekawsze niż anonimowy hotel czy sztywny pensjonat – tłumaczy Jurek. Nic dziwnego, że kiedy wreszcie postanowili zacumować w jednym miejscu, sami taki Bed & Breakfast otworzyli.
Dlaczego Toskania? Bo mają do niej sentyment. Bo bywają tam kilka razy do roku (ostatnio przemierzali górzyste rejony, z których sprowadzają naturalne, ekologiczne kosmetyki). Bo od samego początku wiedzieli, że nie zamkną się w drewnianym domu, nie wstawią małych okien, nie zasłonią ich okiennicami. Że chcą przestrzeni, spokojnej bieli i światła.
To oczywiste, w jakim stylu się urządzili. Większość rzeczy w ich villi to oryginalne dodatki z Włoch. Choćby płytki: piękny, różowy trawertyn, nieszlifowany. Albo lampy wyszperane we włoskim antykwariacie. Wszystko ściągali sami tysiące kilometrów.
Villa Toscana zaraża nie tylko miłością do Włoch. Łatwo tutaj też połknąć kinowego i książkowego bakcyla. Z licznych podróży Cela i Jurek przywożą oryginalne niszowe filmy i kręcą własne (Jurek skończył szkołę filmową w Łodzi). Teraz postanowili się nimi podzielić. Zorganizowali więc Filmówkę – kameralną salę kinową, w której oryginalne, stare czerwone krzesła z dawnego krakowskiego kina zabierają gości w magiczną podróż. Obok jest czytelnia, ciągle wzbogacana o nowe książki, albumy i ciekawostki. Można w niej znaleźć beletrystykę z całego świata, książki z podróży właścicieli, albumy z Afryki ze zdjęciami Karen Blixen czy wydania „National Geographic” z lat 60. Regały pełne książek, stary kufer, wygodny fotel – można tu przepaść na kilka godzin. – Nie każdy po wycieczce w góry chce wieczorami przesiadywać w ciasnych knajpach – mówi Cela. – My mamy dla nich inną propozycję.
Ostatnio powstał też projekt Toscana na szczytach (bo Jurka ciągnie w góry, coraz wyższe. Ma już na koncie parę pięciotysięczników, a w planach kolejne wyprawy). W zeszłym roku wspólnie z gośćmi villi wszedł na Gerlach, w tym roku planuje zdobycie kolejnego słowackiego szczytu.
Cela też nie potrafi usiedzieć w miejscu. Gości zabiera w trzydniową podróż, tyle że wirtualną: organizuje pokazy filmów i zdjęć, a także zaprasza znane osoby, które opowiadają o swoich pasjach. W zeszłym roku rozmawiali o skokach spadochronowych, wspinaczce skałkowej i gigapanoramach fotograficznych. Między jednym spotkaniem a drugim wszyscy smakują włoskie jedzenie. – Uczyliśmy się od Włocha, który przez kilka lat był szefem naszej kuchni. Pokazał, jak połączyć toskańskie smaki z polską rzeczywistością. Zachęcił do gotowania – wspomina Cela. – Dzisiaj potrafimy w nieskończoność gadać o jedzeniu. Jak rodowici Włosi. Takie stilo italiano.
Tekst i stylizacja: Green Canoe
Zdjęcia: Rafał Lipski
Kontakt do właścicieli: www.villatoscana.pl
Zapraszamy na wirtualny spacer: