Częste mycie skraca życie – to nie żart. Pucowane na wysoki połysk zwierzaki nie mają szans w starciu z alergią.
Jeszcze trzydzieści lat temu psy nie drapały się po parówce, koty mogły jeść surowego kurczaka, a dzieci rzadko były uczulone na mleko czy wełnę. Dziś połowa z nas ma alergię. Odpowiedzialny za to zamieszanie jest układ odpornościowy, który broni nas przed realnymi zagrożeniami. Realnymi – to słowo kluczowe. Bo alergia pojawia się wtedy, gdy nie umie on rozpoznać, kto wróg, a kto przyjaciel. Każdy organizm ma odporność bierną i czynną. Pierwsza to skóra i śluzówki z gruczo-łami i komórkami wydzielające substancje ochronne. Jej celem nie jest rozpoznawanie „wroga”, ale zbudowanie muru, żeby nie mógł się do nas przedrzeć.
Jednak w każdej konstrukcji można znaleźć lukę. I tu do głosu dochodzi odporność czynna, czyli profesjonalni strażnicy. Gdyby nie przeszli szkolenia, nie wpuściliby do banku nawet jego prezesa, a co dopiero mówić o klientach. Włączyliby alarm. Kiedy rodzi się dziecko, szczenię czy kociak, jego organizm ma takich strażników, tyle że wyszkolonych w organizmie matki. Dostaje ochronę dzięki pierwszemu mleku – siarze – pełnemu przeciwciał. Mają chronić maleństwo, dopóki ono samo nie nauczy się rozpoznawać zagrożenia i wytwarzać własnych policjantów. Aby mogli ścigać przestępcę, muszą poznać rysopis, nie powinni się mylić i szykować obławy na niewinną osobę. W przypadku alergii właśnie tak się dzieje – podnoszą fałszywy alarm.
Jak może być inaczej, jeśli staramy się, aby nasz, a także psi czy koci, układ odpornościowy nigdy nie został profesjonalistą. Już od pierwszych dni zmywamy ze skóry noworodka z takim trudem wytworzoną warstwę ochronną. To samo robimy psom, gdy je za często kąpiemy. Na dodatek otaczamy się mydełkami antybakteryjnymi i środkami dezynfekcyjnymi. Jak więc poznać rysopis wroga, gdy nawet przyjacielskie bakterie legły w boju? To samo dotyczy chemii, jaką fundujemy sobie i zwierzętom zamiast jedzenia. Już Hipokrates nauczał: „Niech pożywienie będzie lekarstwem, a lekarstwo pożywieniem”. Wiedział, że do prawidłowego funkcjonowania organizm potrzebuje dobrego paliwa. Dlatego w jedzeniu powinni przeważać „przyjaciele”, a nie „wrogowie”. Na przykład gdy zamiast matczynego mleka trafia tam mleko z puszki, zamiast świeżego owocu zawartość słoika, zamiast surowego mięsa konserwa albo suche bobki. Żywność przetworzona termicznie i chemicznie jest niezdrowa, zamiast wzmacniać organizm, stawia go w stan pogotowia i zmusza do walki. Jeżeli w naszym i zwierzęcym menu przeważa takie właśnie jedzenie, nie możemy liczyć na zachowanie zdrowia.
Pamiętajmy, że wyszliśmy z ogrodów, łąk i lasów. A alergia to choroba cywilizacyjna. Tak samo dotyka ludzi, jak i „cywilizowane” zwierzęta. To, co wygodne, nie zawsze jest zdrowe. Tymczasem my postawiliśmy na wygodę, a oczekujemy zdrowia. Co robić, by alergii uniknąć? Wystarczy kilka prostych ruchów. Nie odkażać świata wokół siebie i zwierząt. Nie kąpać psa – no, chyba że wytarza się w nieczystościach. Chronić psy i koty przed pchłami. Nie odrobaczać „w ciemno”. Pozwolić psu na poznawanie świata. Nie karmić zwierząt żywnością przetworzoną. Pamiętać, że w psiej i kociej diecie powinno być co najmniej 51 procent surowego jedzenia. Jednak jeśli już tak się stanie, że zwierzak zaczyna się drapać bez przyczyny, nie ma co czekać, aż powygryza sobie rany. Trzeba iść do weterynarza. Ale uwaga, każdy ma prawo podrapać się od czasu do czasu. A to komar ugryzie, a to załaskocze źdźbło trawy.
Czy to już alergia?
Jeśli pies czy kot od niechcenia drapie się za uchem, nie musimy zaraz robić alarmu. Gdy jednak świąd się nasila, znajdujemy kłaki futra (kot potrafi w swędzących miejscach je wygryzać), a na skórze zaczerwienienia, strupy i łyse placki, to sygnały niepokojące. Swędzi najczęściej w okolicy głowy i szyi, bywa, że nos i wnętrza uszu wyglądają na wyjedzone, czasem z oczu płyną łzy, z nosa przezroczysta wydzielina. Jeśli objawy nasilają się wiosną i latem, prawdopodobnie winne są pyłki. Jeśli utrzymują się aż do późnej jesieni, świadczy to o uczuleniu na pchły (nawet gdy pcheł w sierści nie znajdujecie – zwierzę może je sobie wyiskać, ale alergen zawarty w pchlej ślinie zostaje). Przez cały rok psy i koty nęka uczulenie na roztocza.
Trudniejsze do zdiagnozowania są alergie pokarmowe. W porozumieniu z weterynarzem trzeba zmienić menu zwierzaka. Gdy podczas diety wykluczającej pewne składniki znikają objawy alergii, jesteśmy w domu. Jednak jeśli macie kota, który swobodnie wychodzi na spacer, ustalenie alergenu nie będzie łatwe – trudno śledzić go, żeby sprawdzić, czym się częstuje na wycieczce. Można też zrobić u psa czy kota testy. Metoda – jak u ludzi. Wstrzykuje się podskórnie rozmaite alergeny, po czym bada, czy i na co wystąpiła reakcja alergiczna. Czasem robi się też analizę krwi. Ostatnio u psów i kotów przeprowadza się odczulanie. Znowu – jak u ludzi. Substancje uczulające wstrzykuje się zwierzęciu wielokrotnie, zwiększając stężenie. Bywa, że poprawę widać już po kilku tygodniach, czasem jednak trzeba na nią czekać parę miesięcy.
Tekst: Dorota Sumińska - doktor weterynarii, pisze książki, prowadzi audycje radiowe i telewizyjne o zwierzętach
Fotografie: Getty Images/Fpm, shutterstock.com, Forum