Malowniczych piaszczystych dróg na Warmii jest wiele, ale do Moniówki nie sposób nie trafić – kierunek wskazuje niebieska kapliczka z uśmiechniętą, całą w kwiatach, figurką Matki Boskiej. A otwarta brama zaprasza do wejścia.
Monika, właścicielka siedliska, ma autorski pomysł na srogą warmińską zimę. Już wczesną jesienią wypełnia dom zapachem jabłek z cynamonem i zatrzymuje ten aromat przez długie miesiące.
– Gdy moja antonówka daje jabłka, zaczyna się w Moniówce kuchenne szaleństwo. Piekę na potęgę, robię musy jabłkowe i dżemy – opowiada. Kiedy nadchodzi ten czas, szarlotka jest na porządku dziennym, a przyjaciele co chwila uśmiechają się o „coś smacznego". Monika gotować lubi i potrafi. – Od lat jestem wegetarianką, zauważyłam, że odczuwam coraz więcej smaków i zapachów. Żyję pełnią życia.
Czasem niektórzy się dziwią: „Sama na wsi, do towarzystwa tylko koty i pies...”. Ale Monika widzi to inaczej. – Ona zawsze unosi się nad ziemią – kwituje jej siostra, Justyna. Monika, choć marzycielka, potrafi swoje wizje wprowadzać w życie. Wymyśliła sobie mały domek z czerwonej cegły i proszę, oto jest. Wymarzony, oswojony, choć pierwsza myśl była z gatunku – to się nie uda. No bo jak to, całkiem sama na odludziu?...
W dodatku czekał ją jeszcze remont chałupy. Nie da rady! A jednak dała. – I wcale nie czuję się tu samotna – mówi. Towarzystwo zapewniają ukochane zwierzęta. Przygarnięte kocie nieszczęścia: Czarnuszka, Jadźka i Rudolf oraz dumna, puchata Lotka, która traktuje wszystkich z góry; jedyna kupiona przez Monikę, bo była tak piękna, puchata i rozkoszna jako małe kociątko, że po prostu nie można było się jej oprzeć. Jest też wiecznie uśmiechnięta i kochająca cały świat, wysokoenergetyczna Frida rasy mieszaniec nowokawkowski, szefowa całego stada. A to przecież nie wszystko. – Często przyjeżdża do mnie rodzina, mam wokół cudownych przyjaciół, no i otworzyłam szeroko drzwi mojego domu dla gości – dopowiada.
Jej pomysłem na życie stała się agroturystyka. Jak na razie pracuje również poza domem. Monika jest marchendiserem – „dopieszcza” wystawy i ekspozycje sklepowe w całej północnej Polsce. Docelowo marzy jednak o tym, by goszczenie spragnionych słońca i spokoju ludzi pozwoliło jej zarobić na życie. Jeszcze tylko trzeba skończyć remont góry.
Kiedy los zagna was kiedyś do Moniówki, w progu usłyszycie – Na pewno jesteście głodni, chodźcie, zapraszam! Oprócz uśmiechniętej gospodyni i kota, z pełnym błogości pomrukiwaniem, ocierającego się o nogi, przywita was zapach pieczonego ciasta, ziół i jeszcze czegoś nieokreślonego, ale bardzo, bardzo apetycznego. Tak witać gości może tylko ktoś zadowolony ze swojego miejsca w życiu.
I rzeczywiście, Monika nie ukrywa swojej miłości do warmińskiej wsi. Kocha również swój dom, w którym dopieściła każdy szczegół. I zrobiła to błyskawicznie, bo mieszka tu zaledwie od trzech lat. – Wychowałam się w małej wsi, położonej w Górach Świętokrzyskich – opowiada. – Piękna to była wioska, z okien domu rozciągał się widok na górskie szczyty. Ciągnęło mnie jednak do miasta, żeby się sprawdzić i po prostu znaleźć pracę. A jednak wieś oraz tęsknota za zapachem łąk i lasu tkwiła we mnie głęboko. Gasłam w mieście. Trzeba było koniecznie coś z tym zrobić. Zaczęłyśmy z siostrą przeglądać ogłoszenia. Byłyśmy chyba w każdej części Polski. Gdy tutaj przyjechałyśmy, zobaczyłam kapliczkę, dom, kota biegnącego drogą. I już wiedziałam...
W sadzie stoi krasnal, podarunek od siostry. – Justyna stwierdziła, że skoro mieszkam na wsi, muszę mieć krasnala! – mówi Monika – No i jest. Ostatnio negocjowała z bocianami. Chciała, żeby założyły u niej gniazdo. Podobno ptaki te gniazdują tam, gdzie jest szczęście, przyjaźń i dobre fluidy. Ponoć w Moniówce pojawił się już bociani przychówek.
Tekst i stylizacja: Joanna Włodarska
Fotografie: Rafał Lipski
www.moniowka.pl